Jak chłop z panem
„Wiek XX” jest filmem monstrualnym (trwa prawie 5 i pół godziny)
i niezwykłym. Dawno nie widziałem tak dobrze i pięknie przedstawionej historii.
A historia (ta polityczna i społeczna) dzieje się tutaj równolegle z historią
dwóch bohaterów urodzonych tego samego dnia 1901 roku. Alfredo Berlinghieri (Robert de Niro) to syn ziemianina a
Olmo Dalco (Gerard Depardieu) jest
potomkiem chłopa – najemnego robotnika rolnego. Odmienne pochodzenie nie
uniemożliwia jednak przyjaźni, która, jak to w życiu bywa, najłatwiejsza jest w
czasie dzieciństwa i dojrzewania. Zmiany zaczynają się gdy chłopski syn wraca
do domu po wojnie jako szeregowy żołnierz a syn Pana, jako oficer.
Później na relacje Alfredo i Olmo wpłynie wszędobylska
polityka gorących lat 20. i 30. we Włoszech. Olmo sympatyzuje z komunistami i
walczy o wyzwolenie ludu spod dominacji m.in. takich jak rodzina Belinghieri.
Alfredo, w przeciwieństwie do ojca, wraz z wujem Ottavio odżegnuje się od
twardej polityki wobec chłopów i z pewną niechęcią odnosi się do polityki
faszystów. Niemniej, okazuje się być człowiekiem niepewnym, gdyż nie przegania
demonicznego zarządcy i faszysty Attili (Donald
Sutherland) i nie reaguje, gdy Olmo zostaje niesłusznie oskarżony o
zabójstwo chłopca. Atilla (pasuje mu imię wodza Hunów) „ma oko” na Olmo, ale
wie, że nie może go tknąć ze względu na swego pryncypała. Niemniej, nie
szczędzi mu złośliwości i poniżenia. Ten musi w końcu uciekać z majątku, wraca
dopiero, gdy nadchodzi rok 1945 a chłopi z karabinami i kobiety z widłami
występują przeciwko swoim prześladowcom.
Bertolucci podjął się dużego i skomplikowanego tematu.
Ponadto w jednym (choć bardzo długim filmie) chciał zmieścić niemal pół wieku
historii Włoch, w aspekcie życia i działań dwóch głównych bohaterów. Przyznać
trzeba, że udało mu się to w dużym zakresie.
Można mieć oczywiście zastrzeżenie, że pewne postaci
(szczególnie Attila a nawet Olmo) są nieco przerysowane – jeden niemal bezwzględnie
zły a drugi dobry, co w przeniesieniu na wyznawane ideologie prowadzi do
niebezpiecznego uproszczenia – faszyzm – zło, komunizm – dobro. Attila (świetna
rola Sutherlanda) niemal w każdym geście i słowie wyraża wszystko to, co
najgorsze. Jednakże nawet jemu reżyser pozwolił na zachowanie cząstki godności
i człowieczeństwa. Olmo jest buntownikiem, zadziornym walczakiem, który posiada
jednak miękkie serce, ale potrafi używać rozumu i przemawiać do tłumu. Taka polaryzacja
dwóch antagonistów trochę mi przeszkadzała, ale rozumiem intencje
Bertolucciego. Ponadto w Polsce komunizm czy też „wyzwolenie ludowe” w dużej mierze kojarzy
się z dominacją „Wielkiego Brata”, represjami i walką z religią. W tym ujęciu
to walka o sprawiedliwość i godne traktowanie.
Pod względem wizualnym zdjęcia Vittorio Storaro (m.in.
trzy Oscary za zdjęcia) stanowią dla filmu wielką „wartość dodaną”. Jako
człowiek mający słabość do „utraconego edenu” dzieciństwa szczególne wrażenia
zrobiła na mnie pierwsza część filmu. Można powiedzieć, że wizualnie i
scenariuszowo to po troszę „realizm magiczny” z oniryzmem potęgowany panującym latem. Łowienie żab,
wyzwania (w tym kładzenie się pod pociąg) taniec chłopów między drzewami czy
ostatnie czynności dziadka Alfredo (także bardzo dobry Burt Lancaster). W ogóle, momenty odejścia dziadków głównych
bohaterów są bardzo symboliczne i świetnie pokazane. Można stwierdzić, że
w tych scenach odeszło pokolenie XIX wieku, tak jak z początkiem XX odszedł „wielki
Verdi”, co w pierwszej scenie wykrzykuje jedna z postaci.
W kolejnych fazach życia bohaterów, jak i filmu nadchodzi
jesień, potem zima i wiosna. Żona Alfredo wpada w nałóg alkoholowy, brata się z
ludem a żona Olmo umiera w czasie porodu. Nawet na gruncie życia rodzinnego stają się od siebie bardziej odlegli.
Przyjaciele do
końca, jak pokazują ostatnie sceny, nie dają się przekonać do swoich racji
(chłop kontra pan), co można potraktować także jako metaforę ciągłych sporów,
rozliczeń i nieporozumień. Choć w ich przypadku ta szamotanina wygląda bardziej
na zabawę dwóch chłopców – człowiek zatacza koło?
Film funkcjonuje także w wersji ocenzurowanej, co jest
dość częste dla tego reżysera, który nie boi się pokazać więcej a zarazem
balansować na cienkiej linii pomiędzy sztuką i erotyką a pornografią. No i do
tego muzyka Ennio Morricone.
Polecam ten film i mam nadzieję, ze kiedyś będę miał
okazję obejrzeć go na dużym ekranie, w bardzo dobrej kopii. Bez wątpienia, to
jeden z najlepszych filmów Bertolucciego.
Reżyseria: Bernardo Bertolucci
Scenariusz: Bernardo Bertolucci, Franco Arcalli
Gatunek: Dramat,
Historyczny, Romans
Rok: 1976
Obsada:
Robert de Niro, Gerard Depardieu, Burt Lancaster, Donald Sutherland, Dominique
Sanda, Laura Betti i inni
Film
obejrzany w ramach wyzwania „Oglądamy filmy wyreżyserowane przez Bernardo
Bertolucciego”
Ale ładna recenzja. Aż sobie go jeszcze raz obejrzę (po ukończeniu wyzwania rzecz jasna). Bardzo polubiłem te bardzo osobiście ukierunkowane historie Bertolucciego (bo mam wrażenie, że i tym razem tak było). Przez to staje się dla mnie reżyserem z krwi i kości. W tym przypadku brak jakiegokolwiek obiektywizmu (czyli tak jak napisałeś faszyzm - zło, komunizm -dobro) jest dla mnie zaletą twórcy. Wiem czego się spodziewać, jakie ma przekonania, co przeżył. Nawet jeżeli mogę się z nim nie zgodzić, to przynajmniej wiem jakie będzie mieć zdanie na dany filmowy temat. "Novocento" jest hucznie zapowiadane jako odświeżone wydanie przez EUREKA ENTERTAINMENT na kwiecień. Piękne wydanie, masa dodatków, wywiadów, dokumentów etc. Kupuję jako swoją nagrodę za ukończone wyzwanie :)
OdpowiedzUsuńW końcu wydają :) bo szkoda było, żeby taki film marnować na jakieś słabe kopie. Ja jako politolog nie przepadam za tworzeniem w polityce czarno-białego świata, ale w tym przypadku nawet mi to tak nie przeszkadzało. Ich przekonania polityczne i motywacje odnoszę bardziej do całych formacji, niż do nich osobowo. Czuć tutaj wyraźnie osobiste doświadczenia i nie próbował nawet być "poprawny" czy wygładzony. Chyba jego filmy "polityczne" przemawiają do mnie najbardziej (no bo jeszcze "Ostatni cesarz" i "Konformista".
Usuń