24 lut 2013

Oscary 2013 - moje wrażenia


W tym roku zdobyłem się na „heroiczny” wysiłek i obejrzałem niemal wszystkie filmy nominowane do Oscara (wyjątek stanowią aktorskie filmy krótkometrażowe oraz filmy dokumentalne, gdyż w tych kategoriach obejrzałem tylko Sugar Mana). Mój cel był prosty – chciałem zgłębić sposób myślenia amerykańskich akademików, aby wyrobić sobie na przyszłość pogląd na temat ich kondycji poznawczej. Nie będę jednak udawał znawcy i nie mam zamiaru zgłębiać wartości każdego z dzieł ani uzasadniać swoich typów we wszystkich kategoriach, bo trwało by to zbyt długo i było zbyt nużące.



Ograniczę się tylko do filmów nominowanych w najważniejszej kategorii. A zatem:

Operacja Argo - bardzo sprawny obraz w reżyserii Bena Afflecka a zarazem przewidywalny i dość schematyczny. Film opowiada o akcji wyciągnięcia kilku amerykańskich dyplomatów z Iranu, pod tym jak władzę przejął Ajatollah Chomeini. Po ataku tłumu na amerykańską ambasadę kilkuosobowej grupie udało się wymknąć i schronić w kanadyjskiej placówce. Główny bohater przekonuje swoich mocodawców, aby wyprowadzić zbiegów z Iranu w sposób dość niekonwencjonalny. Mianowicie, mają udawać ekipę filmową, która ma zamiar kręcić sceny w Teheranie. Aby uwiarygodnić kamuflaż współpracuje z prawdziwym producentem filmowym i przeprowadza kampanię promocyjną. 
 
Fejk fejkiem fejka...

 Mamy zatem prawdziwą historię w tle, prawdziwych bohaterów (w szczególności samego Afflecka grającego główną rolę) i wielką mistyfikację. Sztuka filmowa ma to do siebie, że zazwyczaj upraszcza a nawet trywializuje wydarzenia historyczne. W tym przypadku jest to film, który w pewnych momentach trzyma w napięciu ale po seansie ma się wrażenie niedostatku. Widać bowiem niedostatki scenariusza a pewne wydarzenia dzieją się zbyt szybko i łatwo, gdy innym poświęca się zbyt wiele uwagi.  Na końcu Ameryka wygrywa i jest dumna, choć główny bohater pozostaje w cieniu. Moim zdaniem nie jest to film oscarowy ale porządne rzemiosło z dość dużą domieszką dumy narodowej.

Bestie z południowych krainfilm debiutanta, który ani szczególnie ziębi ani grzeje. Obraz opowiada historię ojca i jego małej córki (a raczej na odwrót), którzy żyją w nędzy gdzieś na pograniczu cywilizacji. Gdy nadchodzi wielki deszcz i powódź wraz z podobnymi sobie wyrzutkami społecznymi żeglują na prowizorycznej chatce, czekając aż wody opadną. Nie jest to jednak pełna ciepła opowieść, gdyż ojciec jest poważnie chory i raczej nieprzyjemny dla córeczki. Oczywiście robi to wszystko dla jej dobra, ale na moment czułości pora nadejdzie na samym końcu. 
 
This could be magic

 Tytułowe bestie (nieistniejące tury) pojawiają się od czasu do czasu, mając znaczenie symboliczne. Pierwszoplanową rolę dziewięciolatki można uznać za udaną (nominowana do nagrody indywidualnej). Mała aktorka jest autentyczna i można zaufać kwestiom jakie wypowiada. Zarazem, nie jest to film „gadany” a jego odbiór zależy głównie od poczucia podanej stylistyki i wyczucia postaci. Zawsze mam problem z takimi filmami, gdyż dużo zależy od tego, co sobie dopowiem lub czego nie zauważę lub dokonam nadinterpretacji. Amerykanie lubią nagradzać takie filmy, ale tym razem chyba nie należy się spodziewać cudów.

Djangowiadomo czego można się spodziewać po filmie Tarantino i Django realizuje to oczekiwanie. Miałem jednak dojmujące poczucie wyczerpania takiej stylistyki. W zasadzie wszystko jest w porządku – muzyka, postacie, scenariusz, puszczanie oczka. Tytułowy Django przez większość filmu jest jednak niewyraźny a Waltz (nominowany za rolę drugoplanową) robi co może, ale daleko mu do roli pułkownika Landy z „Bękartów wojny” (lepiej napisanej i lepiej zagranej). Znakomicie za to spisuje się Di Caprio, który trzyma całość w ryzach, gdyż bez niego byłoby dość nudnawo. Radę daje również Samuel L. Jackson, który jednak odgrywa irytującą dla mnie postać. 

Homo Sovieticus - wersja amerykańska
Tak samo jak w „Bękartach” dochodzi do momentu kompletnej rozwałki, oczywiście w słusznym celu. Film jest także zbyt długi i trochę brakuje w nim dialogów, które mogłoby stać się kultowe. Django, moim zdaniem, ustępuje wcześniejszej produkcji Tarantino i mam nadzieję, że reżyser w kolejnym dziele wymyśli coś nowego. Z drugiej strony, to dobry film a sam reżyser pokazał w pewnej scenie spory dystans do siebie. Chciałbym, żeby Quentin dostał jakąś nagrodę ale raczej nie tą najważniejszą.

Les Miserables: Nędznicyto musical w doborowej oprawie – Hugh Jackman, Anne Hathaway, Russell Crowe, który powinien spodobać się miłośnikom tego typu widowisk. Ja osobiście jestem umiarkowanym zwolennikiem tej formy filmowej. Problem polega na tym, że Nędznicy (podobnie jak Anna Karenina) są dziełem, który przedstawia postaci nieco już egzotyczne dla nowoczesnego widza. Mamy tutaj do czynienia z archetypami dobrego, złego, skrzywdzonego, zakochanej itp. I tak jak dość sztucznie dla mnie wygląda śpiewanie niemal każdej kwestii w filmie, tak też postacie są mocno jednowymiarowe (prócz dwóch czołowych antagonistów, którzy przechodzą przemianę). No, ale to klasyka...
 
Śpiewać każdy może

 W zasadzie większość aktorów poradziła sobie z wokalnym zadaniem (choć dziwnie się czułem słuchając śpiewającego Gladiatora) ale odbieranie ich śpiewu przez długi czas stawało się męczące. Na drugim planie Helena Bonham – Carter wraz z Sachą Baronem Cohenem sprawiają bardzo dobre wrażenie, ale też ich role pozbawione są tego całego napompowania i teatralności (które rozumiem), jakie cechuje pozostałych. Na plus dodałbym również scenografię i stroje. Nie wiem, jakie szanse można przypisać tej produkcji ale nagroda główna świadczyłaby o kryzysie dobrych i świeżych scenariuszy na rzecz ładnie wykonanych widowisk.

Życie Pita opowieść mnie zaskoczyła, gdyż pomny wrażeń innych osób spodziewałem się raczej pseudofilozoficznej dydaktyki. Nie znam pierwowzoru literackiego ale film wywarł na mnie dość pozytywne wrażenie. Piękne zdjęcia i przyjemna historia, która wcale nie wydaje się nachalna. Życie Pi to powiastka filozoficzna, opowiadanie o człowieku i o Bogu, które jednak nie przypiera mnie do muru, nie stara zburzyć światopoglądu ale wzbudza refleksję. Bohaterem jest chłopiec o nietypowym imieniu, który podróżując statkiem przez ocean traci swoją rodzinę i znajduje się na jednej łódce z tygrysem, hieną, żyrafą i orangutanem. 
 
zgrabna metafora

 Samo zdarzenie i następujące po sobie okoliczności są jak bajka, która nigdy nie miała prawa się zdarzyć, tak samo jak nie ma prawa istnieć tajemnicza wyspa, na którą PI trafił u progu wyczerpania. Powiem szczerze, że film mi się spodobał i mile rozczarował a szczególnie samo zakończenie, które jest sednem całości. Obraz został nominowany w wielu kategoriach i może nieźle namieszać a nawet zdobyć nagrodę główną. Mam inny typ, ale takie rozwiązanie raczej mnie nie zasmuci. P.S - świetna rola Richarda Parkera

Miłośćfilm europejski w reżyserii specjalisty od ciężkich tematów. Miłość jest filmem w którym niewiele się mówi i niewiele się dzieje. Całość akcji toczy się w jednym mieszkaniu i między dwoma osobami – cała reszta stanowi tylko tło dopełniające. Bohaterem jest starsze inteligenckie małżeństwo, którego spokojny byt został naruszony poważną, postępującą chorobą kobiety. Bohater jest dwuosobowy a zarazem stanowiący jedność. „Miłość” można także nazwać filmem o śmierci, o rozstaniu, o starości, o pożegnaniu. 
 
cóż wiemy o miłości - coś wiemy

 Miłość jest filmem uniwersalnym, tak samo jak uniwersalne i wieloznaczne jest to uczucie. Obraz Michaela Haneke wypełniają symbole i gesty a w najmniejszym wymiarze słowa. Dom staje się zarazem spokojną oazą jak i dobrowolnym więzieniem. Świadomość kobiety i mężczyzny rośnie z każdą chwilą, także wizyta dawnego ucznia stanowi wyraźny znak zmiany. Pozostaje pytań dokąd udał się mężczyzna? W zeszłym roku wygrał lekki „Artysta”, więc może w tym roku laur otrzyma ciężka jak ołów „Miłość”? Raczej nie sądzę, ale z pewnością byłby to dobry werdykt, choć chyba trochę nie pasujący do Hollywood. Ale może się mylę.

Lincolntemu filmowi poświęciłem już osobną recenzję – KLIK. Cóż mogę dodać – wielki prezydent amerykański, wielka wojna amerykańska i wielki amerykański reżyser a na dokładkę wielki aktor, który stał się Lincolnem. Wielka realizacja, której nie można niczego odmówić a jednak całość jest dość przyciężkawa, szczególnie dla tej większości nie zainteresowanej zbytnio historią USA. Mnie jednak, jako miłośnika historii i polityki, sprawa słynnej poprawki do Konstytucji zaciekawiła. 

Śmiertelna powaga

Film jest bardzo poprawny politycznie ale i ukazuje nieczyste kulisy polityki, podnosi też amerykanów na duchu w czasie kryzysu. Z tych też względów można go uznać za wielkiego faworyta. Mój typ jest jednak inny.

Poradnik pozytywnego myśleniajest faktycznie filmem bardzo pozytywnym, takim jakim lubi być amerykańskie kino. Historia tutaj przedstawiona jest dość banalna, główny bohater zaskoczył swoją żonę pod prysznicem z innym facetem (i to przy akompaniamencie „ich piosenki”), obił gacha i trochę mu odbiło. Trafił do kliniki psychiatrycznej, którą właśnie opuścił, aby pod okiem rodziców dopełnić rekonwalescencji. Zarazem, nie ma prawa zbliżać się ani kontaktować ze swoją lubą, którą nadal szaleńczo kocha. W tym słusznym celu zaczyna pomagać mu pewna młoda sąsiadka – wdowa i razem zmierzają ku szczęśliwemu rozwiązaniu. 
 
wiele hałasu, mało szału

 Film jest przyjemny, wypełniony fajnymi dialogami a główne skrzypce dzierży Jennifer Lawrence w roli szczerej i nieco nawiedzonej sąsiadki. Sprawa ma się tu podobnie jak z „Operacją Argo” czyli dobra rzemieślnicza robota, przewidywalne zakończenie (nasuwające mi na myśl rozwiązania z pozytywnych filmów dla młodzieży), jednakże nie jest to film banalny i chyba to „ciut więcej” nie pozwala zakwalifikować go do tradycyjnej komedii romantycznej. Obraz nie jest moim faworytem (może z wyjątkiem roli Lawrence) i mam nadzieję, że nie jest również dla osób przyznających nagrody.

Wróg numer jedenczyli nadszedł czas na mojego faworyta. Film Bigelow uważam za lepszy od oscarowego „Hurt Lockera”, którego forma i narracja bardzo mi odpowiadają. Bohaterką jest agentka (postać fikcyjna), która uosabia wysiłek wielu ludzi w schwytaniu Bin Ladena. Nie ma tutaj jednak miejsca na powiewający sztandar i łzy wzruszenia. Reżyserka w sposób naturalistyczny i niemal dokumentacyjny w formie pokazuje metody przesłuchań stosowane przez CIA, metody działania wywiadu ale i spryt terrorystów. Pokazane jest także zwątpienie, jakie dotknęło przełożonych bohaterki a także błędy i przeoczenia, jakie popełniono. Terroryści są tutaj przedstawieni niemal jak ofiary, szczególnie w ostatniej, długiej i kluczowej scenie, gdy na jaw wychodzi ogromna dysproporcja sił i środków. Bin Ladenowi i jego najbliższym daleko tutaj do wizerunku śmiertelnie groźnego terrorysty. Bohaterka po osiągnięciu celu sprawia przede wszystkim wrażenie wyczerpanej, jakby coś straciła a i wnioski dla uważnego widza są niejednoznaczne. „Wróg numer jeden” podobnie jak „Lincoln” dotyka polityki ale i historii (bo polowanie na Bin Ladena jest już historią). W przeciwieństwie jednak do dzieła Spielberga niekoniecznie podniesie na duchu, gdyż pokazuje Amerykę współczesną. W przeciwieństwie do „Operacji Argo” nie można się tu poklepać po ramieniu a sprawa nie jest ostatecznie zamknięta.

Typuję zatem: Wróg numer jeden, Lincoln, Miłość

Dark Zero Thirsty - Wróg numer jeden
Na marginesie, podobał mi się również duński film (nominowany w kategorii filmów nieanglojęzycznych) pt „Kochanek królowej”. Nieźle zrealizowany kostiumowy film historyczny o nieszczęśliwej królowej (siostrze samego Jerzego III Hanowerskiego), schizofrenicznym królu Danii oraz o bystrym, postępowym lekarzu, który rządził przez pewien czas królestwem i alkową władczyni. Kawałek europejskiej historii, z czasów, gdy tworzyła się dopiero współczesność.

Kochanek i reformator, królowa, szalony król
Źródła zdjęć: film.dziennik.pl; kultura.gazetaprawna.pl

16 lut 2013

Wielka dama tańczy sama



Margaret Thatcher do czasu Angeli Merkel była jedyną kobietą sprawującą władzę w ważnym i dużym kraju europejskim. Istnieje przeświadczenie, że najwyższe stanowiska i laury w polityce mogą zdobyć tylko kobiety o silnej osobowości, jasnych poglądach i niebojące się podejmowania trudnych decyzji. „Maggie”, jak nazywały ją angielskie brukowce, jest idealnym przykładem takiej osoby.

Popularny pogląd wskazuje, że kobieta polityk musi być bardziej wyrazista, sprytna i odporna od swoich kolegów, aby osiągnąć sukces w polityce. Zarazem można przytoczyć słowa aktywistki politycznej Phyllis Schlafly dotyczące kariery „Żelaznej Damy”: „sukces kobiety nie wiąże się z zaciskaniem pięści, ze stękaniem ofiary czy nawet z akcją afirmatywną. To taka sama droga jak dla mężczyzn: ciężka praca i wytrwałość”.

Wielka Brytania na terapii szokowej

 

    Margaret Thatcher była nie tylko pierwszą kobietą premierem w historii Wielkiej Brytanii, ale także jako pierwsza od połowy XIX wieku była nim trzy razy z rzędu. „Atmosferę w rodzinie wciąż jeszcze tworzy matka. To ona jest w domu menedżerem” – do jej słów można znaleźć szerokie zastosowanie. Przez ponad dekadę kreowała „atmosferę” we własnej partii, w społeczeństwie i państwie. Mieszkańcy kraju nad Tamizą albo ją kochali, albo nienawidzili, trudno było o obojętność. Także jak każdy dobry menadżer nie bała się podejmować szybkich i trudnych decyzji. 
Ona właśnie wprowadziła praktycznie w życie rzecz niezwykle kontrowersyjną i niepopularną. Coś, czego bali się inni politycy w Europie, a w Polsce lat 90. XX wieku stało się wręcz synonimem tego, co złe: prywatyzację. Wielka Brytania na początku rządów Thatcher tkwiła jeszcze w szoku po utracie kolonii i mocarstwowej pozycji. Potężne związki zawodowe oparte na wielkim, coraz bardziej przestarzałym przemyśle, nie pozwalały na poważne zmiany. Tymczasem pewna siebie pani premier nie bała się podjąć rękawicy. Wygrała ten nieunikniony pojedynek dzięki solidnemu przygotowaniu oraz tym, że w sprytny sposób nastawiła opinię publiczną nieprzychylnie do protestujących. Starcie z „Żelazną Damą” organizacje przypłaciły stopniową utratą znaczenia i wpływów. Zamykała i prywatyzowała nierentowne kopalnie i zakłady przemysłowe, otwierając zarazem możliwości dla szerokiego sektora usług – podstawę współczesnego państwa i gospodarki. Nad wyraz aktywnie ograniczała rolę państwa i jego wpływ na gospodarkę, promując liberalizm ekonomiczny. Wyznawała zarazem konserwatywne wartości, na pierwszy plan wysuwała rodzinę. Szczególnej krytyce opozycji poddawane były jej plany cięć budżetowych, które nie ominęły niemal żadnej ze sfer zainteresowania państwa. Pozwoliła sobie nawet cofnąć dotację na darmowe mleko w szkołach, rzecz, która przeciętnemu Anglikowi wydawała się równie trwała, jak monarchia. Zarazem starała się obniżać podatki i faktycznie aktywizować bezrobotnych poprzez pobudzanie przedsiębiorczości, zgodnie z amerykańskim hasłem „aby coś otrzymać, trzeba coś zrobić”. Tak prowadzona polityka została ochrzczona mianem thatcheryzmu. Z czasem także inne państwa zaczęły czerpać z jej doświadczeń. Wpływ doktryny na programy obu głównych partii brytyjskiej sceny politycznej jest odczuwalny aż do czasów współczesnych. 

Photo credit: RiveraNotario / Foter / CC BY-NC-SA

 

Kobieta nas bije!

 

      Również opinia międzynarodowa i zagraniczni politycy mieli okazję szybko przekonać się o harcie ducha niezłomnej polityk. Przydomek „Żelazna dama” nadali jej Rosjanie, co było reakcją na jej bezpośrednie słowa skierowane do przywódców sowieckich. W swojej mowie wskazała na zasadniczą różnicę pomiędzy nią a przywódcami z Kremla, mówiąc: „Ludzie z sowieckiego Politbiura nie muszą się martwić o takie rzeczy, jak brak społecznego zaufania. Oni stawiają na hasło «armaty zamiast masła», podczas gdy my stawiamy wszystko przed armatami”. W tym aspekcie szybko znalazła wiernego kompana w postaci prezydenta Stanów Zjednoczonych – Ronalda Reagana. Razem z nim realizowała politykę „odstraszania” ZSRR, która polegała na zwiększeniu nakładów na obronę narodową i zbrojenia. Stanowczość i zdecydowanie pani Thatcher nie ominęło również irlandzkich bojowników. W tej sprawie przyjęła jednoznaczną zasadę, iż „z terrorystami się nie negocjuje”. Łut szczęścia zdecydował, że nie pozbawili jej życia w zamachu. Pomimo powszechnego szoku wskutek śmierci kilku osób, Thatcher odmówiła odwołania wygłoszenia mowy, zaplanowanej na kolejny dzień. Rzuciła prowokacyjne wyzwanie zamachowcom, twierdząc, że nie widzi powodów, aby postąpić inaczej. Zdolność do błyskawicznej reakcji na wydarzenia nie opuściła jej również po desancie wojsk argentyńskich na Falklandy – dalekie wyspy należące do Wielkiej Brytanii. Sukces w tej nieoczekiwanej wojnie przysporzył jej ogromnego prestiżu. Pośrednim skutkiem był upadek junty w Argentynie i wprowadzenie demokracji. Odniesione zwycięstwo szybko zostało przekute na sukces wyborczy. Brytyjczycy znowu poczuli się dumni ze znaczenia swojego kraju, co pozwoliło pani premier odzyskać zaufanie i zniwelować rezonans po niepopularnych decyzjach. Pod koniec swojego urzędowania nie omieszkała ponaglać prezydenta George’a Busha seniora, do rozpoczęcia operacji w Zatoce Perskiej. Niezdecydowanego przywódcę strofowała słynnym zdaniem, że „nie jest to czas dla trzęsących się!”. Nie będąc już szefem rządu, nie odsunęła się zupełnie w cień i dalej wygłaszała klarowne oceny. Wydarzenia w byłej Jugosławii porównała wprost do działań nazistów, nawołując przywódców światowych do zdecydowanych kroków. Nie szczędziła gorzkich słów brytyjskiemu ministrowi spraw zagranicznych, którego oskarżała o całkowitą bierność w tej sprawie. 

Photo credit: The PIX-JOCKEY (visual fantasist) / Foter / CC BY-NC

Jedna Europa? Nie, dziękuję!

 

  Pomimo poparcia dla członkostwa Wielkiej Brytanii we Wspólnotach Europejskich była zdecydowanie przeciwko dalszemu pogłębianiu integracji. Odrzucała wizję Europy, z jaką obecnie mamy do czynienia, która jawiła jej się jako scentralizowany moloch, stojący ponad interesami narodowymi. Wspólnota Europejska nie była dla niej celem, lecz tylko środkiem dla swobodnego handlu międzynarodowego i utrzymania konkurencyjności gospodarek. Odrzucała przyszłościową koncepcję wspólnej waluty, twardo stając w obronie funta. Obawiała się także, że jej długoletnia praca może zostać zniwelowana wskutek nowych regulacji płynących z Brukseli. Takie podejście stało się też jedną z przyczyn jej upadku, gdyż większość jej partyjnych towarzyszy chciała jednak realizować wizję wspólnej Europy.

Polityka jest kobietą

 

    „Podobanie się wszystkim nie jest zajęciem dla polityków” – to jeden z jej najbardziej znanych cytatów. Obecnie te słowa, gdy zamiast mężów stanu mamy na najwyższych szczeblach władzy technokratów, zważających na podpowiedzi speców od PR i wizerunku, muszą budzić uznanie. Pani premier nie znosiła bezcelowego mówienia, posiadała duże zdolności oratorskie, ale nie wykorzystywała ich do kwiecistych, lecz pustych mów, ale aby osiągnąć konkretne cele. Nigdy nikogo nie naśladowała i nie podążała za modnymi ocenami, to ona kształtowała opinie. Nie zwracała tak wielkiej uwagi na media, jak ma to miejsce obecnie; robiła to, co uważała za słuszne. Brukowce jej nie oszczędzały, a popularni muzycy pisali o niej nieprzychylne piosenki, na okładce płyty Iron Maiden została wręcz uśmiercona. Jeszcze jako szeregowy członek partii, a potem minister w rządzie (także w tzw. gabinetach cieni), wygłaszała kontrowersyjne opinie, a nawet głosowała wbrew woli własnej partii. Dziś można to uznać za praktyczny przykład wypełnienia pięknego hasła afirmacyjnego „bądź sobą”.
Koniec jej kariery politycznej wiązał się m.in. z wprowadzeniem skrajnie niepopularnego podatku komunalnego (tzw. pogłównego). Decyzja ta wywołała zamieszki, które podkopały pozycję Thatcher wśród torysów. Co ciekawe, podobny podatek sześćset lat wcześniej wywołał powstanie chłopskie, podczas którego wzburzony tłum zajął Londyn. Niestety, „Żelazna dama” nie wyciągnęła w porę nauczki z tej lekcji historii. 


  Taka jak w polityce, była również w życiu prywatnym. Jej wizerunek i zachowanie nie było wystudiowaną pozą czy maską, ale naturą i żywiołem. Z punktu widzenia współczesnego zabiegania i braku czasu na wszystko dokonała rzeczy niezwykle trudnych. Udało jej się ukończyć chemię i prawo, odniosła zaskakujący sukces w polityce oraz miała udane życie rodzinne. W holu parlamentu odsłonięto jej pomnik, naprzeciwko rzeźby Winstona Churchilla. Czy można chcieć więcej?
Czy w Polsce może pojawić się kobieta na miarę „Żelaznej damy”? Czy polska mentalność i kultura polityczna dopuszczają w ogóle zaistnienie kogoś takiego? Brytyjczycy, słynni ze swoich przyzwyczajeń, flegmy i niechęci do nagłych zmian, zapewne też sobie tego nie wyobrażali. Dzisiaj łatwiej być wyrazistą kobietą polityk po lewej stronie sceny politycznej, prawa strona wciąż pozostaje otwartą przestrzenią. 87-letnia dziś, schorowana Margaret Thatcher pozostaje niezłomnym symbolem emancypacji i sukcesu kobiet, w tak trudnym i niewdzięcznym rodzaju społecznej aktywności.
„Jestem wyjątkowo cierpliwa, pod jednym wszelako warunkiem, że w końcu wyjdzie na moje” – słowa te jakoś trudno byłoby dopasować do mężczyzny.


10 lut 2013

Asysta w przejściu. Recenzja "Opiekunki" Łucji Fornalczyk-Fice


    Jak pisać na temat, który jest jednym z leitmotivów całej poezji? O starości, śmierci i tęsknocie próbuje pisać w książce pt „Opiekunka” Łucja Fornalczyk – Fice.

Główną osią tomiku jest odchodzenie na drugą stronę rzeki, którą można nazwać terra incognita. Autorka pracowała bowiem zagranicą opiekując się starszymi ludźmi, co przyniosło jej bogaty materiał do przemyśleń. Pisząc, że „dzieci nie wierzą, że rzeka kończy się gdzieś tam (…)” jakby sama przybliżała do siebie dzieciństwo a zarazem starość. W tych obu momentach życia wierzymy, że coś może trwać bez końca albo, że po drugiej stronie też istnieje coś, co można oswoić. Bo czyż na starość nie nabieramy wrażliwości dziecka i zaczynamy wierzyć, w coś, co nie jest wcale racjonalne? Autorka sama dodaje „(…) i ja też nie chce wierzyć”, czym wyraża tęsknotę za wiekiem niewinności i naiwności. Po tym co doświadczyła, czytelnik nie będzie tym zdziwiony.


Tomik nie jest pozycją jednorodną. Nie chodzi jednak tyle o zróżnicowany poziom wierszy, co fakt, iż między nimi pojawiają się minibajki uzupełniające snutą opowieść. Są to wiersze namacalne i czytelne, czasem wręcz przezroczyste wypływające z realnych doświadczeń, codziennego obcowania z ludźmi, których już nic szczególnego w życiu nie spotka. Oni jednak chcą lub muszą w coś wierzyć. Poetka styka się na co dzień z poczuciem ostateczności, starością, samotnością. Sama jakby wskutek tych doświadczeń coraz silniej odczuwa tęsknotę za własnym dalekim domem i rodziną, bardziej partycypuje w samotności emigranta. Tytułowa „Opiekunka” czuje tęsknotę za bezpieczną oazą – domem położonym daleko stąd, jakby śmierć tam jeszcze nie dotarła, nie miała prawa tam wejść. Jest to poezja spokojna, w zasadzie wyważona, posiadająca jednak momenty większego niepokoju, gdy uczucia są silniejsze. Dodaje to wierszom autentyzmu, gdyż nie jawią się jako wycyzelowane słowa, które mają zachwycić metaforą czy porównaniem. Co jakiś czas w tych tekstach pojawia się siła wyższa – nie jest to jednak nic narzuconego, ale bardzo naturalnego.
Początek wskazuje, iż będzie to tomik wspomnieniowy o byłych, podeszłych i odeszłych pacjentach. Poetka mówi o nich z czułością i wyrozumiałością, bez szarżowania i niepotrzebnego rozbudowywania zdań. Tytuły tych wierszy stanowią imiona kobiet – Elena, Simone, Christina, Heidi, Margaret… – imiona kojarzące się aktorkami starych filmów, z pięknymi kobietami - amantkami w kwiecie wieku. Można odczuć ten dysonans i przypomnieć sobie, że świata nie wypełniają jedynie młodzi a starość odsuwana na bok przypomina o sobie boleśnie.

„Pojedyncze płatki skóry odpadają.
jak łuski syrenki. W rybich oczach światło
nie chce się odbijać. Cisza. Za dwie godziny
trzeba będzie ją umyć i odświętnie ubrać (…)

Syrenka, która kojarzy się z młodością i pięknem gaśnie i zaraz trzeba będzie zająć się czymś bardzo przyziemnym. Opiekunka nie jest jednak osobą, którą posiada wyłącznie pozytywne odczucia. W wierszu „Nie lubiłam tej Holenderki”

Nawet na mnie nie patrzy, czuję się cieniem,
przez który będę przechodzić.”

pojawia się ironia a nawet złośliwość, której wcześniej nie ma. Narratorka a zarazem główna bohaterka tej opowieści, nie jest wyłącznie wykreowanym podmiotem lirycznym, ale osobą z krwi i kości, która nie boi się przelewać na papier samej siebie.

„Żeby zadowolić panią, musiałabym jeszcze usunąć wilgoć
z murów i sprawić, że firanki w domu zakwitną (…)
Ona była głosem, którego nie lubiłam.
Mój cień się skracał”

Z tej historii wynika opowiastka pt. „Przykra opowieść” o bohaterce spędzającej noc w lesie, czującej się jak w bajce, gdy zaczyna wierzyć, że głaz zamieni się w karocę a zajączek w stangreta. Cóż, wiemy przecież co strach i niepewność potrafią zrobić z psychiką. Bohaterka ucieka tu jednak w baśń o Kopciuszku, pognębionym przez złe siostry, która chce już tylko uciec w bezpieczne miejsce.
Mężczyzn - pacjentów jest w tym zbiorze nieco mniej i są traktowani jakby z nieco większym dystansem. U Pań chodzi często o jakieś drobne przedmioty, bibeloty o które się dba, o których się pamięta, jakby chciało się stworzyć przekonanie, że życie toczy się przecież zupełnie normalnie. W wierszu „i przyszła kryska…” gdzie autorka dokonuje swoistej wiwisekcji rozpadu ciała i człowieka. Stulatek „ubywał stopniowo” a

„W rytm powolnej ceremonii odpruwało się wszystko:
Imię, nazwisko, data urodzin. Tylko paznokcie –
Podobne skorupie żółwia – trzymały się mocno (…)”

Autorka jawi się jak przyjazny Charon, który daleki jest od wizerunku starego, bezwzględnego demona. Jest raczej cierpliwym aniołem. Z czasem poetka jakby sama się przyznaje, że i ją przeniknęła śmierć, z którą stykała się tak często, wyznając

„Moje ciało też staje się rzeką, słowa jak kamyki
rozchodzą się falami.”

„Spacer II”

Podsumowując, mamy do czynienia z dobrze ułożoną opowieścią. Z czasem refleksje o pacjentach i śmierci zostają zastąpione rozważaniami o własnym życiu. Bohaterka nie będzie już nigdy taką samą osobą jak kiedyś, boi się tego. Podsumowując, szukałem frazy, która w zmyślny sposób mogłaby oddać wrażenie po lekturze tego zbioru, a zarazem byłaby podsumowaniem wszystkich doświadczeń podmiotu lirycznego. Mottem niech będą zatem słowa zawarte nomen omen w tekście „To nie bajka”.

„Tu dojrzewa mój miąższ
I tu pęknie moja łupina”

Związek Literatów Polskich, Oddział w Gorzowie Wlkp. 2012. Wydawnictwo SONAR Literacki, Gorzów Wlkp. 2012