30 sty 2014

One - recenzja filmu "Ona"




Film Spike’a Jonze’a jest obrazem stosunkowo kameralnym, w którym widz może wejrzeć, jak będzie wyglądało nasze życie, być może, już za kilka lub kilkanaście lat.  Chłodne ściany mieszkań i budynków, powszechny bezprzewodowy dostęp do dóbr kultury i chatroomu. A w tym wszystkim pojawia się inteligentny i wciąż rozwijający się system operacyjny o imieniu Samatha (Scarlett Johansson) 




Bohaterem filmu jest dość niepozorny facet o staroświeckim imieniu Theodore (Joaquin Phoenix), noszący równie niemodny zarost. Choć wahania trendów w modzie wskazują, że nawet pekaesy mogą jeszcze wrócić. Theodore jest wrażliwym, romantycznym człowiekiem, który znajduje się w trakcie ważnego przełomu życiowego. Rozwodzi się z żoną, z którą pomimo wspaniale spędzonych lat, nie potrafi się już dogadać. Sam pracuje w dość przyjemnym otoczeniu pisząc (a raczej dyktując komputerowi) listy miłosne dla klientów. W swojej aktualnej pracy jest naprawdę świetny (co potwierdza rozczulony portier) a zarazem strasznie samotny w świecie w którym relacje międzyludzkie ulegają stopniowemu rozpadowi. Reżyser jednak nie moralizuje, nie poucza i nie pokazuje palcem, co wpływa bardzo pozytywnie na film. 

Pewnego dnia, wciąż jeszcze myśląc o żonie, kupuje świeżo wprowadzony na rynek system komputerowy, który umożliwia nabywcy rozmowę i znajomość z głosem męskim lub żeńskim. Relacja Theodore'a z bezcielesnym głosem kobiety – bardzo dowcipnym, inteligentnym, zdystansowanym i troskliwym sprawia, że pozwala mu (jej) regulować znaczną część swojego życia. Relacje z innymi kobietami (już cielesnymi) wypadają na tym tle dość blado. Najbliżej jest mu jeszcze do przyjaciółki z dawnych lat Amy, która niedawno rozstała się z mężem. Podobna sytuacja życiowa powoduje, że powierzchowny dotąd kontakt zamienia się w rozmowę, czyli coś, coraz trudniej dostępnego. 


Pojawia się jeszcze żona, gdy podpisują wreszcie papiery rozwodowe; „tymczasowy” erzac ciała Samanthy zauroczonej ich relacją; a także kobieta na randce z którą, pomimo dobrego kontaktu, nie potrafi albo nie może, przejść na wyższy poziom zaangażowania. Spośród tych „onych” zdecydowanie wygrywa dążący do doskonałości system. Samantha potrafi bowiem przeczytać opasłą książkę w ułamku sekundy, przejrzeć i odpisać na wiadomości mailowe, narysować coś ładnego, skomponować muzykę i porozmawiać na odpowiednim poziomie. Brak cielesności ustawia cały związek w pozycji, pejoratywnie rozumianej, miłości platonicznej. Jednakże nawet ona nie jest doskonała, acz znacznie przyjaźniej nastawiona do ludzi niż np. Skynet. Wykonuje i rozwija swój program, czego nie można powiedzieć o ludziach.

Jaoquin Phoenix bardzo przekonująco zagrał swoją rolę a wszystkie kobiety (widzialne i niewidzialne) zaludniają jakoś ten zdystansowany, wychłodzony świat. Można też odnieść wrażenie, że Theodore był najbardziej szczęśliwy w momencie, gdy opuszcza miasto i pojawia się zimą w domku pośród lasu a także ze znajomymi nad morzem. Za każdym razem towarzyszy mu miły głos w słuchawce. Czyżby była to aluzja, aby powrócić do natury? W szerokim tego słowa znaczeniu.



23 sty 2014

Lemowska anegdota o tych, co pytają oraz wierszyk liryczno - nieliryczny



„Kiedy mój syn otrzymał otrzymał od swojej polonistki zadanie domowe na temat „Jaki jest wspólny temat wszystkich utworów Słowackiego:, to zbaraniałem.. Zadzwoniłem więc do mojego przyjaciela, wybitnego polonisty, rektora Uniwersytetu Jagiellońskiego – Jana Błońskiego, i zapytałem go, jaki to jest temat. A on na to: „Zwariowałeś? Nie ma takiego tematu”. Ja mu więc na to: „Tej pani sam dałeś magisterium”. A Błoński replikuje „Ale zaocznie!”. Więc ja mu na to: „Nie chodzi o to jaka jest w tej kwestii prawda, którą komunikują sobie uczeni w IBL-u i PAN-ie, ale jakiej prawdy oczekuje ta pani”. Koniec końców musiałem się sam wcielić w polonistkę, zlazłem ze swojej „góry” i napisałem wypracowanie, za które otrzymałem piątkę. Potem była jeszcze podobna historia, kiedy musieliśmy wraz z Błońskim uciekać się do pomocy Henryka Markiewicza. Nad prostym wypracowaniem łamała więc sobie głowę cała Polska Akademia Nauk.
W tej anegdocie chodzi w istocie o to, że jeśli prosta duchem osoba zada pytanie, to i czterdziestu mędrców może nie dać rady. Jeśli zaś chcemy sprostać takiemu pytaniu, to należy po prostu wcielić się w pytającego i odpowiadać podług jego oczekiwań. Należy zatem odpowiadać – co czyniłem w latach studenckich z dobrymi wynikami – nie podług linii merytorycznej, ale wedle tego, co pytający chciałby usłyszeć (…)”

Wierszyk na który, jak rzecze Lem, powoływał się Prof. Todorov

„Gdy w pędzie dziewczę me zapylę,
Liryki piszę, w których tańczą
Pszczółki, różyczki i motyle,
Lecz ty, nieszczęsna ludzka nacjo,
Która kochająca swe samice,
Musisz się łączyć opętańczo
Niestety, z ich kanalizacją
Zali wysławiasz ją – w liryce?”


Tako rzecze…Lem, Ze Stanisławem Lemem rozmawia Stanisław Bereś, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2002 r, s. 126, 144

20 sty 2014

Wywiad z okazji wydania "Przekazów podprogowych"


Wywiad w Aktualnościach Będzińskich przeprowadzony ze mną przez Magdalenę Rebetę.

LINK

Numer ze stycznia 2014, strona 8.

18 sty 2014

suchy lód



zaglądasz do studni

rozpoznajesz już cembrowinę

od góry? wsuwasz palec w mech



do końca i patrzysz. przestałaś myśleć

kiedyś o tym pięknym kaczątku? jak długo

mogło się utrzymać, czekając na ocalenie


ktoś chce wprowadzić w ciebie kobietę. a ty

popijasz wódkę z kartonu, robisz zeza. rozdrabniasz się

jak reszta, z wysokim rachunkiem. bez względu dla siebie:


sublimujemy - kilka procent na rok. zbliżając się do doskonałości

oznaczającą wypatrywanie od dołu, z poczuciem wyższości

póki co, odchodzisz od ciała i zmysłów. mętniejesz, klarujesz się

jak bańka dmuchanego szkła. deklarujesz obietnice


nie możesz teraz pęknąć

popatrz na palec, kaczuszko



15 sty 2014

Trzy „Echa” Wojciecha Bonowicza




Sylwetka Wojciecha Bonowicza


Echa drugie


Idą dzieci ścieżką o świcie do kogo są podobne?
Jak kamyki rzucone z trawę jak ząbki w pudełku.
Są bardzo małym zbiorem na wielkim rozedrganym świecie
wśród mrówek i jarzębin wspinają się na miejsca.

Wiatr pod nogi im sypie piasek z wielkiego kotła.
Uczą się już odróżniać drzewa i nazwy drzew.
Unoszą wysoko głowy jakby wypatrywały zwiadowców
zawsze  po drugiej stronie oczekuje ciekawsze lekcja.

A po drugiej stronie śnieg leży i dzień nie wstaje
wielkie młyny trzymają w górze bezczynne ramiona.

Tylko w jednym oknie pali się ogień i rzuca na śnieg
ślad wyciągnięty ku nim gorejącą ręką.


10 sty 2014

Pan Posłuszny i życie blokowe



          Pan Posłuszny znał dobrze miejsce na parterze, na wprost windy. To tam mieszkańcy bloku zostawiali resztki chleba dla potrzebujących (a może dla konia). Drugim takim miejscem był śmietnik (dokładniej zawieszenie siatki na kontenerze) ale to chyba kłóciło się z nakazem moralnym, że chleba wyrzucać nie należy. Parter w bloku był miejscem bezpieczniejszym i neutralnym, raz tylko sprofanowanym przez nieczystości. Pewnego razu jednak Pan Posłuszny zauważył, że zamiast zwyczajowych pozostałości, znalazły się tam zupełnie inne przedmioty. Leżało tam kilka książek – Stary i Nowy Testament (wersje w małym formacie), książeczka do nabożeństwa oraz … kodeks drogowy. Znalezisko wzbudziło rozterki w jego umyśle. Czyżby ktoś uznał, że zamiast strawy dla ciała bardziej potrzebna ludziom będzie teraz strawa duchowa? Ten ktoś zwracał także dyskretnie uwagę, że warto poprawić swoją znajomość zasad ruchu drogowego, aby uniknąć wypadku. Ten ruch, przy okazji ostatniego bicia piany w mediach w sprawie pijanych idiotów rozbijających się po drogach, urastał do rangi głosu niezadowolenia i nawoływał do opamiętania. Z drugiej jednak strony, może to odkrycie świadczy o postępującej sekularyzacji życia w Polsce. Zeświecczenie zdobywało kolejne obszary nawet na terytorium czerwonego z natury Zagłębia. Temu komuś zabrakło jednak odwagi, aby zerwać z religią w sposób wyraźny i jednoznaczny, gdyż wolał podrzucić nieszczęsne wydawnictwa chyłkiem koło windy, aby nikt z okien bloku nie zauważył jego ostentacyjnego zerwania z Kościołem. Ten ktoś uznał także, że jest na tyle wyśmienitym kierowcą, że nie potrzebuje już kodeksu drogowego. Plwa na kodeksy – jak Książę Bogusław z „Potopu” plwał na ichnie „testamenta” i plwa na zasady moralne. Panu Posłusznemu przypomniał się wtedy husarz Lucuś z opowiadania Mrożka, który walczył z systemem pisząc groźne hasła w ubikacji dworcowej. 

      Tymczasem Pan Posłuszny wyniósł kilka zgniecionych plastikowych butelek do specjalnego kontenera. Pomimo próśb administracji zamieszczonych na windzie i na samym kontenerze, większość mieszkańców nie uważała za potrzebne i stosowne, aby butelki zgniatać. Być może czuli podświadomie, że będą tym samym podobni do zbieraczy puszek a może uważali, że nie warto się dodatkowo przemęczać. A może do umysłów wyćwiczonych w PRL-u nie mogło w żaden sposób trafić, że taka działalność podwyższa koszty wywozu śmieci. Pan Posłuszny zadumał się chwilkę nad losem Polaka, który w codziennych kontaktach międzyludzkich mówił, że brakuje mu „pieniędzy”. Przed kamerą lub mikrofonem te same „pieniądze” stawały się śmiesznymi „pieniążkami”, tak jakby miały wartość żetonów z Monopoly. Te właśnie pieniążki czy pieniądze przeciekały im przez palce, gdy zdziwieni dostawali rachunek za wywóz nieczystości. A książki koło windy zniknęły już na drugi dzień. Wciąż jest tak wielu potrzebujących słów otuchy i pociechy.

7 sty 2014

Niebezpieczne związki – recenzja „Don Jona”



Don Jon wprost kojarzy się Don Juanem. Tylko w tym filmie jest to Don Juan naszych czasów – bezpośredni, spakowany, nażelowany i traktujący relacje międzyludzkie wielce powierzchownie. Debiutujący reżysersko i scenariuszowo Joseph Gordon – Levitt stara się podołać zadaniu, które sam sobie narzucił i udaje mu się to tylko częściowo. Don Jon jest dużo lżejszą i bardzo luźną wariacją na tematy podjęte we „Wstydzie” McQueena. Film, który w zamierzeniu pod warstwą lekkości miał ukrywać poważniejsze zagadnienia, sprawdza się do chwili, gdy Gordon – Levitt nie zechciał wyciągnąć wniosków.    
 
            
Reżyser, scenarzysta i aktor w jednej osobie opowiada tutaj o chłopaku, który ma dwa ulubione zajęcia: ocenianie z kolegami dziewczyn na dyskotece a następnie „wyrywanie” tych z notą powyżej osiem; zaspokajanie swoich niespełnionych fantazji i pożądania poprzez oglądanie porno w Internecie. Do tego jeszcze można dołączyć kłótnie z amerykańskim ojcem przy amerykańskim obiedzie z amerykańską matką przy amerykańskiej telewizji u boku. Całość zamyka klamra w postaci regularnych wycieczek do kościoła, spowiedzi z przygodnego seksu z kobietą i komputerem, pokuty zaleconej przez zblazowanego księdza. Kołowrotek zdarzeń zwalnia, gdy protagonista poznaje Barbarę (Scarlett Johansson), której przydziela oczywiście „dyszkę” i tutaj zaczynają się jego kłopoty. Na kimś zaczyna mu zależeć (może też dlatego, że Basieńka z początku odrzuca jego amory). I tak nasz birbant, utracjusz i lowelas staje przed niezwykle trudną misją do realizacji – budową związku. Zadanie okaże się tym trudniejsze, że zarówno on, jak i jego wystrzałowa wybranka nie są pozbawieni wad a proces „docierania” okaże się nad wyraz trudny dla obojga.

Źródło: http://www.connectsavannah.com
 
   Bohater przechodzi stopniową przemianę, która w punkcie kulminacyjnym wydaje się niemal tak samo naciągana, jak przemiana Andrzeja Chyry w „Komorniku” – z kolan powstaje nowy człowiek. Niemniej, pojawia się tym filmie wiele prawdy. Jon słusznie konstatuje, że „porno jest lepsze niż real” i przekonuje się, jak trudno stworzyć relację opartą na wzajemnym szacunku i zrozumieniu. W czasach, gdy wiele rzeczy jest szybkie i lekkostrawne, cierpliwość, konsekwencja i tolerancja są na wagę złota. Jon jest daleki od ideału partnera i kochanka, podobnie jak jego blond wybranka. Jemu jednak udaje się przejść na poziom wyżej dzięki kontaktom ze starszą, doświadczoną kobietą (Julianne Moore). To jest właśnie moment, gdy film (dotąd lekki, szybki i czasem zabawny) uderza w zbyt mocny ton. To uderzenia zagłusza wydźwięk filmu, bo zwyczajnie dotyczy spraw bardziej skomplikowanych i wysoce niejednoznacznych. To takie nagłe przejście na skróty w sytuacji, gdy potrzeba jeszcze przejść pewien dystans, aby widz także nabrał dystansu i uwierzył w całą historię. Mogło być lepiej ale nie jest źle, jak na debiut to jest wręcz dobrze.