30 paź 2012

Sekundy od realizmu. Recenzja "Hiperrealistycznych minut" Janiny Barbary Sokołowskiej


     Przedmiotem niniejszej recenzji jest tom wierszy „Hiperrealistyczne minuty” wydanego w 2011 roku w Rudzie Śląskiej. Autorką zbioru jest Janina Barbara Sokołowska.


Trzeba stwierdzić na wstępie, że nie sposób uciec od porównań z tekstami zawartymi w tomiku „Szelki bezpieczeństwa”. Między oboma zbiorami istnieje wyraźna więź i  nieodparte poczucie kontynuacji przyjętej drogi twórczej. Niemniej, wiersze zawarte w recenzowanym tomie przynoszą odmienne refleksje. Książkę otwiera wiersz o gołębiach, utożsamianych z czymś czystym ale i nadzwyczaj wiernym i przywiązanym do właściciela. Nie mamy tutaj jednak jednoznacznego komunikatu, bo gołębie pojawiają się zarówno na „zimowych skwerkach” czy „kościelnych dzwoneczkach” ale i w „zatęchłych kontenerach”. Ich „wszędobylstwo”, jak pisze sama autorka, zostaje na sam koniec skonfrontowane ze słowami „matka mówiła że to wyobraźnia i ciepłą wodą zmywała parapet”. Czytelnik nie ma więc jasnej wykładni co jest prawdą a co imaginacją i pozostaje zdany sam na siebie.  Takie są też wiersze w tym zbiorze. Gołąb pojawia się także później w utworze „dzisiaj”:

„rozpalam szczapy strzelają w górę
nie wierzę własnym oczom
           gołąb;”

czyli ptak pokoju, który wychodzi z płomieni albo się w nich spala (gołąb jak feniks), jako metafora początku końca. Lektura tomu pozwala także zauważyć, iż słowo „sól” jest istotne w poezji Sokołowskiej. Sól, która oczyszcza ale i odstrasza to co złe – pojawia się dość często w „Szelkach bezpieczeństwa” ale i tutaj odnajduje swoje właściwe miejsce.
Więcej jest także tutaj wierszy, posiadających bezpośrednie odniesienia do rzeczywistych wydarzeń. Więcej jest chęci i prób wyjaśniania, niż w nieco późniejszych „Szelkach bezpieczeństwa”. To już nie są tylko pieczołowicie budowane dwa światy, ale baczne i precyzyjne przyglądanie się realności. Tak też należy odczytywać tytuł zbioru. Autorka stara się malować hiperrealistyczne obrazy za pomocą słów, jak np. „jeden z dziesięciu tysięcy wierszy o katastrofie smoleńskiej”, „obóz mauthausen auschwitz” czy „telewizja na sprzedaż”i:

„(…) potem ktoś zwymiotuje do muszli
kulturalnie po drugiej stronie ekranu
a za krew na rękach otoczy się mirem;
gdy już wszystko zostanie pomalowane
telewizor wyłączony z kontaktu okaże się
że on kocha rodzinę kwiaty i dzieci (…)”

Podmiot liryczny w tym wierszu jest aż nad wyraz prawdziwy i dosadny. Autorka podejmuje wprost problem mediów elektronicznych, które przyczyniają się do swego rodzaju rozszczepienia osobowości i sprzyjają zafałszowaniu życia. Z kolei wiersz o Smoleńsku jest nienachalny i apolityczny, próbując jedynie uchwycić nagłość i potęgę śmierci, która jest „goła jak święty turecki” a ci co zginęli „w gruncie rzeczy wolni wracają do domu”. W tekście o obozach są wyraziście nakreślone sytuacje z mengele, dziewczyną i chłopcem a puenta wskazuje wprost, iż „niebo często nie odróżnia dnia od nocy”.
Można też uchwycić stosunek autorki do spraw ostatecznych, jak w wierszu „hiperrealistyczny sąd ostateczny”:

„(…) czy wierzę w czyściec piekło raj – trudno wierzyć w coś
czego nie rozumiem lecz mówię tak;
oto idealna brzydota życia; skażcie mnie na wieczna brzydotę;”

Podmiot liryczny bezradnie rozkłada ręce i otwarcie przyznaje się do swojej niewiedzy. To swego rodzaju manifest twórcy, który uznaje, że jego środki poznawcze są zbyt ubogie w stosunku do spraw ostatecznych, ale gdyby miał już coś powiedzieć na ten temat, kojarzą mu się one z… brzydotą. Można zatem przyjąć, że życie doczesne jest jedynym istniejącym pięknem, które należy szczególnie doceniać – carpe diem!
Ciekawym wierszem odbiegającym od innych jest „nie uogólniając nie razi już bylejakość”:

„sugestia
żeby nie pisać wierszy trudnych;
kolega mówi że najbliżej fizjologii (…)
Ten kolega kolegi mówi że człowiek
poezją się nie naje bo to nie komuna i meblościanka
nie zalega na całej powierzchni horyzontu mdwa;
a na dzisiejszej szynce szkoda strzępić język;”

Tutaj mamy przykład podjęcia się odwiecznego tematu – stosunku poety do pisania. „Kolega” z wiersza zdaje się mieć rację, że im bliżej fizjologii tym bliżej prawdy (kłania się hiperrealizm), ale zarazem podmiot liryczny trafnie kontruje to stwierdzenie słowami zgrabnie łączącymi „język” - jako atrybut pisarza z szynką - jakże zbliżoną w obecnych czasach przez swoją powszechność i gorszą jakość do niskiej fizjologii. Jest jeszcze jeden wiersz o „męce twórczej” gdy w „modlitwie poetów” podmiot liryczny wprost konstatuje:

„natchnienie to podobno taki nagły stan
trzeba mieć długopis w pogotowiu
bo odfrunie jak komar nie nasycony krwią (…)”

Wena jako szkodnik, który wysysa płyn fizjologiczny, nieomal odbierając siły fizyczne i witalność a stan tworzenia jako utrata krwi, czyli poniekąd części samego siebie.
Klimat w wierszach zawartych w „Hiperrealistycznych minutach” jest bardziej rozrzedzony, trudniej o wyczucie porządku, choć nie ma się poczucia chaosu. Paradoksalnie, pomimo swojego naznaczonego hiperrealizmu trudniej się w tych wierszach oddycha niż w „Szelkach bezpieczeństwa”.
Forpocztę nastroju wypełniającego późniejszy tom można odnaleźć w tekście „czekanie jak umieranie czyli miłość bezwarunkowa” :

„(…) trzeba tylko pamiętać o pilnowaniu pieca stygnącego do połowy
wyrzucić wyszczerbione łyżki aby nie czuć ile jeszcze przed nami
zmieścić się w jednym słowie (…)
przecież tu chodzi tylko o cud”

Mamy tutaj spokojne pogodzenie się z przemijaniem i troską, aby coś po nas jednak pozostało. Choćby to jedno słowo (jakże istotne dla pisarza), które będzie już prawdziwie dotykalnym cudem.
W tym zestawie nie rysuje się jeszcze podział na dwa światy wyraźny w zbiorze późniejszym. Jest to dopiero jakby przymiarka, autorka jest tutaj bardziej zaangażowana w rzeczywistość, chce jeszcze interweniować a nie pozwalać światu „dziać się” i toczyć w wybranym kierunku.
Tom kończy poemat „jerozolima, skrawek ziemi” - chyba najlepszy przykład założonego hiperrealizmu a zarazem swoisty hołd:

„tak; boję się pytać co to jest człowiek (…)
oto wśród gwiazd rzucona rękawica
lecz nie śmiem jej podnieść i szybko przywykam (…)
tak; boję się pytać co to jest niebo”

Strach przed pytaniami o kondycję człowieka czy o niebo (to pytanie pada już wcześniej) świadczą o tym, że autorka pragnie jedynie przybliżyć lupę obserwatora możliwie najbliżej, ale nie zamierza przekraczać pewnego Rubikonu, po którym musiałaby ważyć słowa po aptekarsku lub nawet zamilczeć. Na koniec chciałbym jeszcze zwrócić uwagę na wiersz „obieranie cebuli”:

„odkąd nie ma ciebie
chodzę w sukienkach cebuli które boję się zdjąć;
(…) ten szum
spadających obierek
to deszcz
deszcz bębni w cebulowe pole;”

Pierwszy wers przywodzi na myśl znany tekst Pawlikowskiej – Jasnorzewskiej a i cała jego wymowa jest mu bliska. Obieranie cebuli przynosi łzy a podmiot liryczny uparcie unika zdjęcia „sukienek z cebuli”, choć gdy już pojawia się wieloznaczny deszcz widzimy cebulowe pole, pełne warstw interpretacyjnych jak wiele wierszy w tym zestawie.
Warto jeszcze nadmienić, że autorka traktuje pojęcie hiperrealizmu bardzo subiektywnie. Nie ma zamiaru niczym epatować czytelnika, choć potrafi być czasem dosadna i nie unika ostrych słów. Ciekawą sprawą dla odbiorcy może być własne skonfrontowanie zawartości obu tomików i wyczucie zmiany nastroju, pomimo tego, że wiersze te dzieli dość niewielka różnica czasowa.


24 paź 2012

Świat zawieszony na szelkach. Recenzja "Szelek bezpieczeństwa" Janiny Barbary Sokołowskiej


„Szelki bezpieczeństwa” to tytuł drugiego wydania tomiku Janiny Barbary Sokołowskiej. Zbiór zawiera czterdzieści sześć wierszy a w stosunku do pierwotnej publikacji, tom wydany w 2012 roku w Rudzie Śląskiej został poszerzony o kilka nowych tekstów.


Już pierwsze dwa wiersze można śmiało potraktować jako dobrze wprowadzające w podejmowaną przez autorkę tematykę. Książka rozpoczyna się dosłownie miłością i jasnością utożsamianymi z dniem. Zarazem, już drugi tekst studzi tę afirmację powolnym dopijaniem ciepłej (wciąż jeszcze) kawy, samotnością i „niedostrzeżonym wrastaniem w ciemność”. Poetka stawia zatem czytelnika w pozycji pomiędzy dwoma światami i nawet lektura całej książki nie pozwoli nam jednoznacznie stwierdzić, który jest bardziej prawdziwy i namacalny.
Wydaje się, że doskonałym sposobem na określenie kondycji podmiotu lirycznego wyłaniającego się z wersów są słowa z wiersza „rzeźbiarz”, sprawiające wrażenie autobiograficznych:

„(,,,) pachnie oliwą i gliną
w tle okna z widokiem na chmury

mistrz mówi że wyrzeźbił ją
w lęk”

Podmiot liryczny jest tutaj zarazem oliwą, czyli płynem konserwującym i szlachetnym ale także gliną, w której można dowolnie rzeźbić, choć z czasem się kruszy. Widok na chmury świadczyć może o nadchodzącym przemijaniu, co przejawia się w wieńczącym wiersz lęku. Lektura wierszy nie wskazuje jednak na lęk, który możemy konkretnie nazwać, nie jest to także żadna histeria, to raczej zwykły ludzki niepokój, że to co piękne i ulotne musi kiedyś zniknąć. Autorka jest w swoich tekstach opatulona lękiem, który jednak nie paraliżuje.
Świat ukazany w wierszach nie jest tak naprawdę światem zewnętrznym a raczej emanacją podmiotu lirycznego, jest to świat potencjalny, niejako wymarzony ale nie wykreowany a naturalny. Teksty nie sprawiają zazwyczaj wrażenia silących się na jakieś pouczenia, czasem tylko niespodziewane pointy pokazują, że autorka pod przykrywką zwykłych lub niezwykłych obrazów przemyca coś więcej, odsłania rąbek drugiego dna.  
Światy u Sokołowskiej są spokojne i ułożone, ale można odnieść wrażenie, że są one nadgryzane czymś od wewnątrz, co jeszcze się nie wydostało ale póki co szuka drogi wyjścia. Ten podskórny niepokój można odnaleźć w wierszu „studnia jest coraz głębsza” :

 „(…)gdy wróci
noc złamie wiosło na lodowatym świcie
znów trzeba będzie przełamywać brzask
wierszem sufitu
w studnię”

`           Powracamy tutaj do początku zbioru, przepychania się jasności z ciemnością ukazane w formie walki – „złamać”, „przełamywać” a tytułowa studnia jest coraz głębsza, co można zinterpretować, że podmiot liryczny sam, nieświadomie pomaga ją zgłębiać, aby uwolnić coś złego, ale niedookreślonego.
Rzeczywistość tych wierszy (a może nierzeczywistość) nie jest jednolita i nie można tych tekstów umiejscowić w określonej przestrzeni – jest to ulica i peron ale także łąka i las. Wiersze, w których pojawia się ulica i miasto są ciemniejsze i stonowane, wyrażają tę drugą stronę, która miarowo nadchodzi. Tymczasem te drugie „zieleńsze” dają nadzieję, że sielanka wciąż trwa, choć „(…) wiatr tu posprząta, deszcz zmyje zieleń, zieleń zmyje deszcz” – wiersz „oko jarzębiny”.
            W pewnym momencie w narracji pojawiają się wątki religijne. Nie jest to jednak, ani żadna doktryna ani nawet myśl, ale jakby uzupełnienie świata, wypełnienie go potrzebnym duchem, powietrzem do oddychania. Pierwszy raz bóg pojawia się nieco niespodziewanie i z małej litery w wierszu „w ogródku hospicjum”, później jego obecność jest już stale wyczuwalna, ale jakby mimochodem.
            Moment, kiedy wiara i podmiot liryczny stykają się ze sobą najmocniej można zauważyć w wierszu „anioł opatrzności”:

„o świcie dokładnie ściera ślady
słodki kłębek włosów z podłogi
zamyka książkę o sobie
odkładając na miejsce (…)
czasem tylko z pośpiechu (…)
zostaje wgniecenie po łzie
i linie papilarne mgły

nie wpisane w żaden pesel”

te słowa brzmią jak credo, poddanie się nieuchronnemu i jakby utrata wiary w tytułowego anioła opatrzności a zarazem w całą religię.

            Wiersze autorki traktują o ciągłej walce metaforycznej ciemności z jasnością, bo nawet nie dobra ze złem. Tutaj nic nie jest wprost ani oczywiste, mnogość odniesień nie pozwala na jednoznaczną opinię, czy faktycznie mówimy głównie o miłości i samotności. W pierwszej chwili można odnieść przekonanie, że są to wiersze o przemijaniu, jednak po głębszej lekturze można stwierdzić, że traktują o trwaniu, a jeśli to co trwa nie jest widoczne gołym okiem, to należy to stworzyć i pielęgnować, aby nie ulegać wrażeniu, że może go naprawdę nie być.
Taka nadzieja przebija już w tytule wiersza „gdy jednym ruchem skrzydła motyla powodujesz trzęsienie ziemi”

„nie wiem czy jeszcze kiedyś odnajdę
tę bezgraniczną ufność (…)
gdy oczyma deszczu liczę w górze
rozrzucone kości rozdzieram usta (…)
aż czerwienieją gwiazdy
w ślicznych imionach aniołów

z tego dotyka składam dzień i milczę”

Mamy zatem do czynienia z chęcią przywrócenia takiej dziecięcej wręcz ufności (typowej dla dzieci lub głupców), pomimo „rozrzuconych kości”, które mogą symbolizować rozczarowania czy wręcz poważne katastrofy życiowe. Zarazem, to „imiona aniołów” pozwalają „złożyć dzień” i trwać w milczeniu, które oznacza przecież mądrość.
Autorka często przykłada lupę i zbliża się do drobnych spraw i przedmiotów, jakby za ich pomocą chciała dotknąć lub opisać to, co często wymyka się naszemu niedoskonałemu językowi. W wierszu „listopad w lesie” mamy przykłady czegoś, o czym trudno na codzień pomyśleć. Są to próby uchwycenia tego, co niezauważalne jak „spojówki ptaka”, tego co nieuchwytne jak „sierść wiewiórki” albo tego, co można sobie tylko wyobrazić lub wykoncypować jak „wydłubane oczy szyszek”.
Podmiot liryczny usadowiony we własnym świecie nie jest jednak oazą spokoju i daje się ponieść stworzonemu klimatowi nadchodzącego zagrożenia. Podmiot liryczny przedstawia się wręcz jako „obłąkany” i „wariatka”:

„balasty”
(…) co mam robić nike
po ścięciu głowy rąk pięt
z fragmentem torsu na dziobie okrętu
by nie był balastem wbijam szpikulec w pierś (…)
wiem i nie wiem nike
jak przekonać wariatkę żeby nie bolało
kiedy odwracasz się i odchodzisz
aby nigdy więcej nie być samą”

Można odnieść wrażenie zbliżenia się do „ciemnej strony”, chęcią uwolnienia od świata, aby nie być więcej dlań ciężarem. Z drugiej jednak strony, podmiot liryczny rozmawia z Nike – boginią zwycięstwa, a ściślej z Nike z Samotraki, która prawdopodobnie ozdabiała dziób statku. Posąg nie zachował jednak głowy, zatem rozmowę z nią można potraktować stricte i obustronnie jako emocjonalną wymianę zdań, gdyż podmiot liryczny jest także „wariatką”. Można chyba stwierdzić, że wręcz chce pozbawić się bezboleśnie głowy i postawić na same uczucia, a przez to stać się zwycięską jak Nike. Tytułowymi balastami poddanymi poświęceniu są głowa i kończyny, wszystko to, czym możemy kształtować i kontrolować świat. Czy jednak warto aż tak poświęcać się dla miłości?
Zwróćmy jeszcze uwagę na tytuł zbioru, gdyż „Szelki bezpieczeństwa” są dość specyficznym zestawem słów. Szelki są domeną mężczyzn i są bardziej rozciągliwe niż pas czy pasy, z którymi kojarzy się poczucie bezpieczeństwa. Brak szelek oznacza pewne odsłonięcie czy wręcz śmieszną nagość. Podmiot liryczny rozciąga się w wierszach, wykazując często znaczne wahania nastrojów, nie przekraczając jednak pewnej granicy rozciągliwości, po której nastąpiłoby pęknięcie. Warto przy tym wspomnieć, iż zestaw pozbawiony jest przecinków i dużych liter – nawet bóg i nike nie wyrastają ponad wszystko inne a brak przecinków wskazuje na pewną nieustanność, kolej losów.
            Tomik wymaga kilkukrotnego przeczytania, aby dobrze poznać świat zawieszony (czy może podwieszony) na „szelkach bezpieczeństwa”. Nie ma tutaj konkretnych wskazówek ani pouczeń, odbiór w  dużej mierze jest zależny od własnej wrażliwości, doświadczeń i oczytania. Wart jest jednak z pewnością zapoznania i refleksji.
Ku której ze stron skłania się autorka? Niech pewną formą wskazówki, a może i zachętą, będą ostatnie słowa z ostatniego wiersza:

„oda do Mickiewicza”

(…) jeszcze nieme słówko na pożegnanie
jestem twoją nocą i jak noc upiorna
nie pozwolę ci odejść;