Sensualny survival
„Zjawa” Innaritu
przedstawiana jest jako dramat i film przygodowy. Dramat jest z pewnością, ale
za takie przygody to ja bym jednak podziękował. Di Caprio jako traper i przewodnik Hugh Glass po raz kolejny walczy
o Oscara a przedstawienie podwędził mu inny aktor – kameleon – Tom Hardy jako John Fiztgerald. Hardy wygląda i mówi, jakby spędził w puszczy co najmniej 30 lat.
Kto
oglądał i ceni „Birdmana” (jak np.
moja skromna osoba) ten będzie ukontentowany zdjęciami do „The Revenant”.
Szczególnie bitwa z Indianami nad rzeką w górskim zmrożonym krajobrazie oraz
starcie bohatera z niedźwiedziem. Naprawdę byłem poruszony sposobem pracy
Emmanuela Lubezkiego – sceny te posiadają
dużą dawkę napięcia, realizmu i dynamiki. Potem zazwyczaj jest już dużo
spokojniej, choć nie dla bohatera.
Film został
zrealizowany na podstawie książki opisującej prawdziwe wydarzenia, ale film
pozbawiony wątków pobocznych skupiając się na Hugh Glassie. W opisie filmu są
pewne nieścisłości – Glass przez zdecydowaną większość filmu walczy przede
wszystkim o przeżycie (a będzie tak ciężko, że aż niewiarygodne, że to mu się
udało). Spożywa bardzo surowe mięso, śpi w środku martwego konia, spławia się
zapewne piekielnie zimnym strumieniem. Przeżyje, aby dokonać pomsty (choć
raczej bez zapalczywego gniewu) na Fitzgeraldzie, z którym od początku
znajduje się na wojennej ścieżce. Nie ściga zatem wrogów i nie zabija ich po
kolei. Zatem nie jest to film dla miłośników krwawych zemst choćby w azjatyckim
stylu. Bohater miewa wizje senne, spotyka dobrego Indianina, złych Indian,
złych białych, aby w końcu "z pomyślunkiem" dopaść antagonistę.
Mimo wszystko,
zachęcony opisami, spodziewałem się po tym filmie czegoś więcej. Widz jest
prowadzony grzecznie do końca, niemal jak za rączkę. Żadnych poważnych
zaskoczeń – jest poprawnie, pozytywnie, słusznie. Niedobry jest niedobrym od początku
i się z tym specjalnie nie kryje (czemu dowódca zaufał mu i zgodził się, aby
został z rannym Glassem – nie mam pojęcia). Mimo tego, oczywiście polecam ten
film. Niedźwiedź zagrał koncertowo.
Quentin w ostępach Wyoming
W „Django” podobała mi się tylko rola Di Caprio i Johnsona.
Reszta postaci była wtórna lub irytująca. Odnotowuję zatem zwyżkę formy. W „Nienawistnej ósemce” wraca stary dobry
Jules…L.Jackson. Są tacy co marudzą, że przez sporą część filmów nic się nie
dzieje, tylko gadają. Ale jak się nie dzieje (a raczej dzieje się niewiele)!.
Filmy Tarantino opierają się głównie na dialogach i grze aktorskiej (wczuciu
się w klimat i dowcip reżysera). Oczywiście, on sam nie byłoby sobą, gdyby nie
poraził widzów sporą ilością przemocy, która w pewnych momentach robi się aż
groteskowa. Jednak jemu się to wybacza, jemu się to jakoś daruje, bo on taki
jest a poza tym, raczy widza solidną vendettą.
Dwaj łowcy nagród (Jackson i Russell) spotykają się gdzieś w Wyoming – jeden ma kilka trupów do
przetransportowania a drugi skazaną na śmierć Daisy Domergue. Nie jest to żadna
dama i żadnym savoir-vivrem się nie wyróżnia. Zdaje się także nie przejmować
zbytnio tym, że pan „Szubienica” wiezie ją na szafot. Dojeżdżają wraz z nowym
szeryfem miasteczka (przynajmniej, za takiego się podaje) do oberży, w której
spotka się na dłużej cała tytułowa ósemka. Ośmiu ludzi w śnieżnym pustkowiu,
nie wiadomo do końca – kto jest kim, nie wiadomo, czy ktoś zechce ratować
Daisy. Ponadto czarny łowca nagród Warren bardzo nie podoba się generałowi
Smithersowi. Niedawno zakończona wojna Północy z Południem wciąż jest jeszcze
żywa wśród jej uczestników. Normalna rzecz.
Tarantino daje radę,
choć nie jest to poziom jego najlepszych filmów (dwóch pierwszych). Świetny
jest dialog (a bardziej monolog) Majora Warrena do generał Smithersa (coś w
klimacie monologu Julesa do Bretta). Reżyser bazuje tutaj częściowo na własnym
filmie a tym samym dokonuje cytatu z cytatów. Postmodernizm pełną gębą, a
przecież on lubi bawić się kinem i kliszami. A może nie potrafi wychynąć poza
własną utrwaloną stylistykę, przewartościować jeszcze raz motywy westernowe?
Trochę narzekam, ale
film oglądałem z narastającym napięciem i nie byłem rozczarowany zakończeniem.
Uważam jednak, że powinien już sobie dać spokój z westernami. Niech lepiej
pobawi się horrorami, jak ostatnio obiecuje.
No i jeszcze gra
aktorska. Aktorzy grają po tarantinowsku. Czują ten styl, ten dowcip, te
dialogi. Madsen tylko trochę przyciężkawy, Roth trochę przyćmiony a Tatum jak
zwykle drewnopodobny. Tylko kulą po nim… pokostem przejechać. Fani powinny być
zadowoleni, hejterzy jeszcze bardziej (już hejtują) a cała reszta może mieć
odczucia ambiwalentne.
Od dawna jestem ciekawa "Zjawy". Obejrzę dla NIEDŹWIEDZIA.
OdpowiedzUsuńSuper.
Pozdrawiam
W Internecie pojawił się mem, w którym niedźwiedź cieszy się z Oscara ;)
UsuńNa "Nienawistną ósemkę" wybieram się w weekend do kina. A "Zjawę" też wypadałoby nadrobić, w końcu dobra, niedźwiedzia rola to nie byle co ;)
OdpowiedzUsuńDla mnie jednak bardziej "Ósemka", ale lubię Tarantino ;)
Usuń