24 sty 2016

Big short – czyli co z tym wielkim kryzysem?



Ten film powinien dostać Oscara, ale go nie dostanie. W przeciwieństwie do głaszczącego narodową dumę „Marsjanina”, mniej głaszczącego a nawet nieco krytycznego „Mostu szpiegów”, „wielki skrót” idzie na przekór. O ile jeszcze „Spotlight” podejmuje poważny temat i pokazuje, jak był przez lata tuszowany lub pomijany przez dziennikarzy, „Big short” idzie po bandzie. Przybliża sprawę, która dotyczy bardzo dotkliwie wszystkich Amerykanów.

Film przybliża i wyjaśnia przeciętnemu zjadaczowi chleba co doprowadziło kryzysu światowego w 2007 roku i kto za to odpowiada. Każdy powinien wiedzieć, że było to życie na wielki kredyt, który był podpierany innymi kredytami. Jakby nie patrzeć, piramida finansowa godna oszustów a nie poważnego (zdawałoby się) rynku finansowego. „Greed is good” – jak mawiał Gordon Gekko – otóż właśnie chciwość doprowadziła do tego, że finanse stały się tak naprawdę „kreatywną księgowością” a nie prawdziwym rynkiem.

Na fakt, iż w ciągu kilku lat pęknie bańka kredytów bez faktycznego pokrycia wpada Dr Michael Burry (Christian Bale) – człowiek specyficzny, który pomimo wyglądu i zachowania sugerującego oderwanie od rzeczywistości, stąpa po niej bardziej twardo, niż bankowi fachowcy od cyferek. Zarządza dużym funduszem inwestycyjnym i postanawia ulokować powierzone środki w zabezpieczenie kredytów, które uważa za nic nie warte. Do podobnych wniosków dochodzi bankowiec Jared Vennett (Ryan Gossling). On jednak „sprzedaje” odkrycie grupce ekonomistów na czele z charyzmatycznych, niespokojnym Markiem Baumem (Steve Carell). Do tego grona dochodzi jeszcze para młodych „płotek” w świecie wielkiej finansjery, która przypadkiem a potem z pomocą znawcy tematu o odpowiednich znajomościach Benie Rickert’się (Brad Pitt), robi to samo.

Okazuje się, że faceci z drugiej a nawet trzeciej linii wielkich finansów widzą wyraźnie i jasno to, czego nie dostrzegają najwięksi. Sami nie mogą się temu nadziwić. Każdy w tym systemie jest zadowolony – banki, mają kredytobiorców; sprzedający kredyty, bo mają świetne wyniki i nawet striptizerka w knajpie ma w kredycie dwa domy i samochód. Gospodarka już nie mogła być zadowolona.

Film utrzymuje świetne tempo, które jednak w odróżnieniu od „Wilka z Wall Street” nie męczy i nie nuży. Tamten film był o tym, jak robić szwindle i być z siebie zadowolonym. „Big short” pokazuje, że szwindel tkwił w samym systemie, ale Titanic płynął dalej w kierunku góry lodowej.


W obrazie pojawia się sporo pojęć ekonomicznych i mechanizmów finansowych, ale są one zabawnie i zgrabnie wyjaśniane, np. poprzez grę Seleny Gomez (jako ona sama) w kasynie. Reżyser Adam McKay zdawał sobie doskonale sprawę, że tematyką finansową można zamęczyć widza na śmierć i dlatego zrobił z tego film na poły sensacyjny, zabawny a zarazem okrutnie demaskatorski.

Świetny w swojej roli jest Steve Carell, który nie wiedzieć czemu nie dostał nominacji do Oscara. Naprawdę jest przekonujący, zszokowany skalą głupoty, roztrzepany a na końcu, jako jedyny, przejmuje się tym, że miliony ludzi stracą domy i samochody. Christian Bale nominację dostał, choć mniej go na ekranie i chyba wyzwanie aktorskie nieco mniejsze, za to nazwisko ma większe. Ryan Gossling zrobił swoje i był sobą. Ich bohaterowie są pozytywnymi postaciami, zarobili, choć było to raczej pyrrusowe zwycięstwo. Stracili jednak wiele nerwów. Wielcy sceny do końca udawali, że wszystko jest w najlepszym porządku. Bum – rzekł Mark Baum.


„Big short” to rodzaj filmu jaki cenię, bo daje mi jakąś wiedzę. Coś czego wcześniej nie wiedziałem wystarczająco dobrze, albo nie pojmowałem do końca mechanizmu. Taka „wartość dodana” poza samymi wrażeniami stricte filmowymi. Z jednej strony jest to film „gadany”, gdyż dialogi a nawet krótkie monologi leją się strumieniami. Z drugiej strony posiada „wkładki” teledyskowe, pokazujące zabawę kredytobiorców i bankierów na czyjś koszt. Polecam uwadze.


Tytuł oryginalny:  The Big Short 
Reżyseria: Adam McKay
Scenariusz: Adam McKay, Charles Randolph
Gatunek: Dramat
Rok: 2015
Obsada: Steve Carell, Christian Bale, Ryan Gosling, Brad Pitt i inni

7 komentarzy:

  1. Też bardzo mnie ujęła postać Marka Bauma – Steve Carell stworzył bardzo przekonującą kreację. Niestety, "Big Short" raczej nie ma szans na Oscara. Poza tym odniosłam wrażenie, może mylne, że film był dość słabo promowany, co jest dość nietypowe, bo w końcu występuje w nim sama gwiazdorska obsada.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Podobno dostał nagrodę producentów a to ponoć zwiększa jego szanse. Carell robi ten film, za to w Foxcatcherze mierził, choć rozumiem postać.

      Chyba tematyka ekonomiczna spowodowała, że nie zainwestowano tyle w promocję a liczono na wielkie nazwiska. To trudna tematyka dla większości a świadczy o tym sam kryzys :)

      Usuń
  2. Mi Carell bardzo się nie podobał w Foxcatcherze, za to w Big Short wreszcie sie do niego przekonałam :) najlepsza postać w tym filmie! Zdecydowanie najbardziej niejednoznczna i wielowymiarowa

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja dopiero teraz. Powinien odpuścić komedie, bo w takich rolach jest lepszy. Choć zabawny bywa także w "Big short" :)

      Usuń
  3. Widzę, że jestem w tył również z filmami. Dziękuję, że ponownie mnie oświeciłeś. Muszę koniecznie obejrzeć. No i do tego Ryan Gossling - jak ja podziwiam jego kunszt aktorski.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ten na pewno. Lepszy od "Wilka z Wall Street". Gosslinga w filmie nie ma tak wiele, ale gra bardzo swobodnie i naturalnie, jak prawie zawsze ;)

      Usuń
  4. Tyle znajomych aktorów.. nie odpuszczę sobie tej produkcji! ;)


    Pozdrawiam ciepło,
    http://tylkomagiaslowa.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń

Dziękuje za odwiedziny i komentarze