29 lis 2015

Dziewczyna z planety Poniedziałek


Powrót do morza


H
al Hartley nazywany jest „najbardziej europejskim amerykańskim reżyserem”. Jego niezależna twórczość cechuje się wyraźnie odmiennym sposobem narracji, realizacji zdjęć, budowania historii.


W „Dziewczynie z planety poniedziałek” próbuje swoich sił na gruncie science-fiction. Na hasło niezależne kino science – fiction przychodzi na myśl bardzo udany „Moon”. Film Hartleya jest jednak nieporównanie skromniejszy. Jedynie strażnicy systemu noszą specyficzne hełmy i coś na kształt noktowizorów na twarzach. Cała reszta to dobrze znana nam rzeczywistość.

Tematyka podjęta w filmie nasuwa na myśl skojarzenia z „Rokiem 1984” Orwella czy chociażby „Equilibrium” Kurta Wimmera. To tylko skojarzenia tematyczne, gdyż sposoby realizacji i narracji są odmienne. U Hartleya jednak przedstawiona jest „rzeczywistość ciągłej sprzedaży”.  Człowiek stał się produktem giełdowym a seks sposobem na „generowanie wartości rynkowej”, przez co zwiększa swoją „zdolność kredytową”. Rynek jest już nie tylko globalny ale ze wszech miar ogólnoludzki. Cielesny świat (w pełnym tego słowa znaczeniu) wyparł świat bezcielesny, duchowy a elitarność jest niepożądana. Ameryką rządzi 3M (Monopol, Mega, Multimedia). Bezosobowy konsument jest najwyższym sędzią i nigdy się nie myli. Dobre jest tylko to, za co chcesz zapłacić. Bezwzględna logika rynku dotyczy wszystkich i wszystkiego.


Bohaterem filmu jest Jack (Bill Sage) pracownik agencji reklamowej, która wyniosła 3M na szczyt. Jego koleżanką z pracy jest Cecile (Sabrina Lloyd), czująca się znakomicie w panującym systemie. W tle pojawia się bliżej nieokreślona kontrrewolucja, która chce przywrócenia równowagi w systemie. Cecile styka się z pewnym młodym i rozgarniętym kontrrewolucjonistą i ulega ich hasłom. Jack okazuje się liderem opozycji.

Tymczasem na ziemię (a ściślej do morza) spada dziewczyna (Tatiana Abacos) z konstelacji Poniedziałek (Monday – na cześć naukowca, który ją odkrył). Staje się symbolem życia duchowego i bezcielesności, gdyż na jej planecie żyją wyłącznie istoty bezcielesne a ciało jest dla niej czymś nowym i nietypowym. 


Rewolucja jednak nie śpi. Jack zostanie zdemaskowany, dziewczyna z nieba wykorzystana a Cecile skazana za kontakty płciowe dla przyjemności na… nauczanie w szkole. Szkoła ma bowiem za zadanie wyłowić tylko jednostki inteligentne a reszta ma pozostać idiotami. Nauka odbywa się za pomocą Playstation i testów procentowych.

Brzmi ciekawie czy dziwacznie? Wizja Hartleya jest raczej opowiastką człowieka przestraszonego zmianami w liberalnej części świata. Film nakręcony został w 2005 roku, ale powszechna indoktrynacja, kontrola i spieniężanie wszystkiego, co da się spieniężyć, nie jest przecież obce dla każdego myślącego człowieka.

Wszystko jest biznesem, nawet kontrrewolucja – jak się dowiaduje Jack.  „Ty jesz, albo ciebie jedzą. Nie jesz to umierasz” – zdanie wypowiadane przez jednego z bohaterów brzmi cierpko i bezwzględnie. W zasadzie można to uznać nawet za truizm lub metaforę, ale wizja Hartleya jest rzeczywista.

Cielesny świat jest dobrym interesem – wszyscy o tym wiemy. Czy zatem niezależny reżyser mówi widzowi coś nowego? I tak i nie. Metafory ciała i ducha są bardzo czytelne i mało oryginalne. Ładna dziewczyna, która spadła z nieba i dziwi się temu, co widzi. Choć nawet trudno powiedzieć, czy się dziwi. Jest raczej uległa i spija się przypadkiem alkoholem. Plusem filmu jest dla mnie klimat opowieści, która jest zaledwie naszkicowana i niepozbawiona luk scenariuszowych. Muzyka skomponowana przez reżysera jest monotonna i lekko niepokojąca. Widz musi się także przyzwyczaić do stylu Hartleya. Autor scenariusza lubi filozofować na temat kondycji człowieka i społeczeństwa.

Aren't they lovely?

 Dopełnia tego sposób realizacji obrazu - pełen zbliżeń na aktorów, zawieszonych czarno-białych kadrów, przekrzywionych obrazów. Dla jednych będzie to interesujące a dla innych męczące. Gra aktorów jest naturalna, by nie powiedzieć jednak smętnawa. Czasem, aż chciałoby się, aby reagowali bardziej emocjonalnie. Tymczasem najbardziej emocjonalny jest szef Jacka. No, ale podobno, tak właśnie się gra u Hartleya, czyli jakby beznamiętnie. Choć to nie najlepsze słowo. 

Napis z płyty DVD sugeruje, że jest to „jeden z najbardziej inteligentnych i śmiesznych filmów sci-fi od lat”. Inteligentny z pewnością jest, ale śmieszny? Kto to napisał?

Varia

- Sabrina Lloyd grała w lubianym przeze mnie serialu „Sliders” i dopiero tutaj ją odnalazłem. Wraz z Tatianą Abracos, czyli „kosmitką”, upiększają ten smutny, szaro - jesienny film. Szczególnie, gdy leżą w łóżku.

- Nie jest prawdą, aby, jak sugeruje Filmweb, był to film akcji. Z całą pewnością.



Tytuł oryginalnyThe Girl from Monday
Rok: 2005
Gatunek: Dramat, Sci-Fi
Reżyseria: Hal Hartley
Scenariusz: Hal Hartley
Obsada: Bill Sage, Sabrina Lloyd, Leo Fitzpatrick, Paul Urbanski, Tatiana Abracos i inni

4 komentarze:

  1. Nie widziałam tego filmu, mogę go sobie jedynie wyobrazić na podstawie twojej recenzji, ale szalenie ujmuje mnie jego tytuł!

    OdpowiedzUsuń
  2. Reżyser niszowy i robiący filmy za małe pieniądze. Mnie też przyciągnął tytuł a potem niepokojący klimat :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Brzmi intrygująco I missed przyznać, że dla samego tytułu bym się skusiła na ten film :D bardzo fajna recenzja.

    OdpowiedzUsuń
  4. Film bardzo "gadany", ale na ważne tematy. Oniryczny.

    OdpowiedzUsuń

Dziękuje za odwiedziny i komentarze