urodziłem się w wieży, późnym popołudniem jako martwa natura
z krzykiem. na moście zwodniczym. woda stojąca w korytarzach sięgała
klamek, akuszerka sięgała po spirytus. świat przedstawił się: jeżeli życie
jest jak ten pokój, to sens życia jest tam gdzie są drzwi. wyjście bardzo
awaryjne. stan zawiasów grozi kolejnymi latami. szczególnie zima,
poprawia, poleruje kawałek zwierciadła w oku. gerda została w zamku
cholerne szkiełko i oko. dorosłem, sięgam do okna. na skraj lasu
biegną ludzie. bóg gasi ich kolejno w karafce wina. upojeni, łamią się
w spowiedzi, z uciętych drzemek wypadają drzazgi wyważanych drzwi
wieczorem sprawdzanie obecności. dotykam, sprawdzam czy stawiam
opór. wreszcie wyglądasz jak człowiek – życzliwy głos poprawia mankiety,
lustruje załamania materiału. przypominam sobie wszystkie przypadki.
dopełniam się stojącą wodą. może nieprzygotowany, surowy albo dziś
nieobecny. jak dobiegnę na skraj, będę usprawiedliwiony?
Photo credit: anguila40 / Foter / CC BY-NC-ND |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuje za odwiedziny i komentarze