Ze skrajności w skrajność
A
|
utorka
książki – Barbara Włodarczyk realizowała niegdyś cykl telewizyjny „Szerokie tory”. Późnym wieczorem w TVP
można było obejrzeć reportaże dotyczące życia mieszkańców byłego ZSRR. Na podstawie
tych programów powstał ten zbiór. Lektura potwierdza dobitnie, że hasło
proputinowskiej partii „Jedna Rosja” jest z grunty rzeczy fałszywe.
Bohaterem
każdego z reportaży jest jedna osoba, przez pryzmat której pokazywany jest
jakiś wycinek życia we współczesnej Rosji. Jak w każdym rozległym kraju różnica
między wielkimi miastami a prowincją jest widoczna. W przypadku Rosji można
powiedzieć, że bywa wręcz kolosalna. Czym innym jest życie w wielomilionowej
metropolii, która podobnie jak największe miasta na świecie, nigdy nie śpi.
Czym innym z kolei jest życie w „głubince”, zabitych deskami wioskach, w których
często wielu mieszkańców nie ma bieżącej wody, ani prądu, ani solidnej drogi.
Młodzi
uciekają z prowincji do miast a we wsiach zostają najstarsi, którzy nie
rozumieją haseł demokratycznej opozycji. Dla nich Putin to zbawca, który
nadszedł po epoce Jelcyna, gdy emerytury przychodziły z wielkim opóźnieniem a
Rosja utraciła znaczenie na świecie.
Włodarczyk
dociera po „wioski potiomkinowskiej”, która na tle innych osad wygląda jak z
bajki. A to tylko dlatego, że pochodzili z niej przodkowie Dmitrija
Miedwiediewa. Z kolei Putin doczekał się sekty wyznawców na czele z „Matuszką”,
która uznaje go za… nowe wcielenie Św. Pawła. W pewnym miasteczku mieszka Jean,
jedyny czarnoskóry radny w Rosji. Walczy z biurokracją, pomaga ludziom, sprząta
i organizuje „czyny społeczne”, tak powszechne w ZSRR, obecnie uznawane za coś
dziwnego. Na tle miejsca w którym żyje jawi się jak przybysz w obcej planety.
Najbardziej
jednak zróżnicowana jest Moskwa. Miasto, w którym można iść na siłownię o 2 w
nocy, ceny są jedne z najwyższych na świecie, a na Placu Czerwonym stoją ramię
w ramię sobowtóry Lenina, Stalina i Cara Aleksandra. Najlepsze kluby nocne są bardzo
drogie, ale zdarzają się wąskie schody i jedno wyjście awaryjne. Niedaleko na
dworcu wegetują liczni bezdomni, którym oficjalnie pomóc nie można. Przyjechali
z prowincji po lepsze życie. Moskiewskie metro ruszyło już w 1935 roku i jest chyba
najbardziej okazałe na świecie – marmury, granity, a pociągi odjeżdżają co półtorej
minuty.
Współczesna
Rosja to także kraj ekstrawaganckiego milionera, który nawrócił się i mieszka z
rodziną na wsi, niemal jak w XIX wieku. Włodarczyk rozmawia ponadto z
porywaczem narzeczonej z Kaukazu (ba, nawet jest świadkiem tradycyjnego
porwania), poznaje bliżej środowisko młodych nacjonalistów w Moskwie, którzy
bywają bezwzględni wobec imigrantów z Kaukazu. Poznaje dość niepozorną kobietę –
bodyguarda VIP-ów, która niegdyś była członkiem Specnazu. Wkracza do schowanego
w głuszy ośrodka dla porzuconych, kalek i byłych kryminalistów. Miejsca, gdzie
diabeł mówi dobranoc. Rozmawia z rybakiem znad Bajkału, który jest zarówno
kłusownikiem, jak i leśniczym. Żyje z największego i najgłębszego jeziora na
świecie (1600 metrów głębokości). Z Galiną z Katynia poznaje ostatnich świadków
mordu sprzed lat i wchodzi wieczorem do cichego, katyńskiego lasu.
Istnieje
takie powiedzenie, że „Rosja to stan umysłu”, ale czytając tę książkę odniosłem
wrażenie, że jednak coś ciągle nas z Rosją łączy. Także żyjemy w kraju skrajności
(choć nie takich) a nasza mentalność nie jest aż tak bardzo odmienna.
Autorka
bywa bezpośrednia, nie boi się trudnych pytań, choć czasem można odnieść wrażenie,
że nie daje się bohaterom „wygadać”. Z drugiej strony zostawia czytelnika z
nakreślonym obrazem rzeczywistości, który w pewnym zakresie ocenia i
wartościuje. Pomimo tego, zostaje wrażenie niedosytu. Słowo czasem nie
wystarcza i trzeba raczej na własne oczy zobaczyć metro, Bajkał, przepych
nowobogackich i biedę „głubinki”. W Rosji duma z własnego kraju miesza się z rozczarowaniem
a nadzieja z przeświadczeniem, „aby tylko nie było gorzej”.
Barbara
Włodarczyk, Nie ma jednej Rosji, Wydawnictwo
Literackie
Niewątpliwie interesująca pozycja. Z tej tematyki, czytałem do tej pory jedynie "Witajcie w Rosji" GLukhovskiego i muszę przyznać, że bardzo mi się podobała. Mam nadzieję, że po "Nie ma jednej Rosji" też uda mi się sięgnąć :)
OdpowiedzUsuńTrafiłem na Twojego bloga po raz pierwszy, ale z pewnością będę tu jeszcze wracał :)
Pozdrawiam :)
http://mybooktown.blogspot.com/
Na pewno, nigdy za wiele wiedzy o Rosji. Nie wiadomo, kiedy się przyda :)
UsuńPozdrawiam
Mentalność Polaka i Rosjanina ma bardzo wiele wspólnego :) Wystarczy pobyć parę chwil w swojej obecności, żeby to zrozumieć. Gdyby odsunąć politykę na bok, Polak z Ruskiem zawsze się dogada. Zachęciłeś mnie do przeczytania tej książki, lubię reportaże o Rosji, nie wiem, czy czytałeś Wojtachy Zabijemy albo pokochamy - też podobny gatunek. Jak nie, to polecam :) Pzdr
OdpowiedzUsuńO Rosji dopiero zacząłem czytać. Wcześniej były Czechy, Węgry, coś o Jugosławii, Bułgaria. Zostaje mi jeszcze Rumunia i Słowacja. W ogóle, wolę poznawać bliskie geograficzne kraje, niż te odległe. A polecaną książkę sprawdzę :)
UsuńPozdrawiam