Nowy
tomik Zenona Dytki „Żuk gnojarz i gwiazdy” sprawia wrażenie pewnego podsumowania,
nieco mniej tutaj everymana a więcej
samego autora, Pewne credo zawiera w
wierszu „Żydzi i Polacy”, oznajmiając, iż kiedyś chciał zostać Żydem, bo to
naród być może/ najmądrzejszy najbardziej
światły (…) zachowują/ trzeźwy umysł. Był na rozdrożu i wybrał drogę poety-wygnańca a teraz nadchodzi czas
rozrachunków.
Dytko
stara się więc zachować jasność umysłu, rozprawia i docieka, zadaje więcej
pytań niż udziela odpowiedzi, a gdy pojawia się smutek refleksja, próbuje balansować
ironią i dystansem. Nie ukrywa się za liryczną zasłoną, mówi zarazem językiem humanisty
i wielbiciela nauki, który chce praktycznie oceniać świat, ale wrażliwość nie
zawsze pozwala na chłodny osąd. „Żuk gnojarz” jest podobny do człowieka, pcha
przed sobą życie a światło gwiazd jest drogowskazem i miejscem pochodzenia. Autor
wierzy, że mimo marności i przewidywalności istnienia, sens jest tam zapisany,
próbując go odczytać i zrozumieć.
Książka jest
podzielona na trzy rozdziały. Pierwszy - „błędy atrybucji” odnosi się do
psychologicznego terminu sposobów wyjaśniania przyczyn własnego lub cudzego
zachowania. Błędami atrybucji są sytuacje, gdy atrybucja wewnętrzna (wyjaśnianie
poprzez błędy własne) dominuje nad zewnętrzną (wyjaśnianie poprzez np.
przypadek, działanie innych ludzi itp.).
Czytelnik
spotka się z manifestem, jak w „byłem tutaj”: kochałem i nienawidziłem/ krzywdziłem innych i byłem (…) krzywdzony/ chciałem
pokoju a ciągle/ musiałem toczyć wojny pożądałem/ kobiet i nic co ludzkie nie
było mi obce (…). Dytko równoważy oba rodzaje atrybucji, nie idealizuje
siebie ani świata, równiej rozdzielając afekty i krzywdy, co można rozumieć,
jako dostrzeżenie „błędów atrybucji”. Czy na pewno? Przeprowadza nas przez
własną wiwisekcję, przeglądając się także w oczach innych, konfrontując – jaki jestem naprawdę a jak widzą mnie inni?
Jest w tych zabiegach bardziej bezpośredni niż wcześniej, pisząc często wprost.
Posądzenie o złą osobowość i agresywność w jednym z wierszy, kwituje słowami muszę walczyć o przestrzeń/ jak każdy tylko
tyle.
Raz
sprawia wrażenie osoby, która pragnie być silna i zdecydowana. Przyznaje się do
fascynacji silną władzą w młodości, aby
w kolejnym wierszu wyznać, że spełniło się jego życzenie - przyjacielski
kontakt ze starym psem. Widać w tych wierszach wiele niejednoznaczności w
porządkowaniu otoczenia, brak chęci a może realnych szans udzielania
jednoznacznych odpowiedzi. Krytyczna osoba z czasem przestaje być pewna swoich
sądów, a zyskuje wątpliwości, stąd częste w końcówkach zwroty: „w pewnym sensie”; „ja się na tym nie znam”; „i
tak jak jest musi wystarczyć”; „a
zresztą dość tego. wystarczy”; „jak
każdy”.
Drugi
rozdział pt. „Przepraszam” poświęca kobietom i przeprasza, że jestem już taki stary (…) tak mało
atrakcyjny, chciał się uczyć, robić karierę, potem chorował ale chciałem tylko nadrobić swoją młodość i
wziąć coś dla siebie (…) pewno
chciałem za dużo dla siebie. Przeprasza samego siebie za niespełnienie, zły
los, przebija tu gorycz ale i pokora. W tej części doświadczamy znanych wcześniej czytelnikom krótkich zetknięć poety
z młodymi pięknościami w autobusach i tramwajach. Każde przynosi odmienne
refleksje – np. zagniewana i dumna twarz dziewczyny skojarzona jest przez Dytkę
z narodem. „Supernowe gwiazdy” wywołują w nim niepokój, bo ich piękno jest tak
duże, że nie mam/ odwagi by w takie
nieziemskie piękno/ (…) czy jest się tego godnym/ bo może to do czegoś
zobowiązuje. Konsekwentnie pozostaje niejednoznaczny, bo choć zachwyca się
kobietami pisze już nie pożądam kobiet
(…) nie widzi też sensu, żeby spędzać
czas na czymś/ co mnie nie interesuje (…) jakoś potrafię obyć się bez kobiety.
Ostatni
rozdział najmniej mówi o autorze a najwięcej o „poglądzie na świat”. Podobnie
jak we wcześniejszych tomikach wiele jest tutaj o złej lub niemądrej ludzkiej naturze (np. o szewcu, który dusił
zwierzęta w ich norach czy księdzu nie mającym szacunku dla biologii). Dytko
jest sceptykiem i pesymistą, lubi trochę narzekać i moralizować powołując się
np. na słowa klasyków polskiej poezji. Boli go brak empatii a także negatywne,
jego zdaniem, przemiany społeczno-kulturowe. Obawia się dehumanizacji, tego co
przyniesie nowy wiek, w czym czuć analogię do fin de siècle. Prognozuje kpiarsko, że powstanie świat bez
zwierząt, z powszechną demokracją (jak prorokował Fukuyama), a ludzie się
zanudzą na śmierć. Jawi się jako obrońca starego porządku, konserwatystę, który
lubi jednak i szanuje różnorodność.
W
tej nietypowej poezji często pojawia się ironia, która stanowi równowagę dla ważkich
spraw i prywatnych wynurzeń. Raz jest kąśliwa a raz łagodna, czasem podawana
wprost. Dytko często jest autoironiczny, gdy przyznaje, że od 30 lat nie
uprawia sportu, ale pisze wiersze a mimo tego zdrowie fizyczne mi dopisuje. Żartuje z siebie przyznając, że może
nie jest dość „fajny” i nie omieszka dziękować rekinowi atlantyckiemu za olej z
jego wątroby.
Ważną kwestią jest problem Boga i
wiary. W tekście „dobry człowiek” stwierdza, że bliżej mu do wiary w złe i
dobre siły, które wcielają się w ciało niż w Chrystusa, a nieobecność Boga oznacza
bardziej pustkę niż zło. Jego postawa jest indywidualna i suwerenna, gdy
przyznaje się do swojej religijności w
innym nietradycyjnym sensie/ i tak jak jest musi wystarczyć. Dlaczego tak
jest? Może dlatego, że kogoś chodzącego własnymi ścieżkami kościół zawsze (…) przygniatał/ a jakoś trzeba się modlić. Formą modlitwy
jest muzyka poważna, która od zawsze była istotną częścią życia a formą
komunikacji z otoczeniem stało się pisanie. Bo „jakoś trzeba”, jakby nie miał na to większej ochoty. Także tutaj
znajdziemy szczyptę ironii, gdy zastanawia się, jak stwórca poradzi sobie z
problemem złożoności ludzkiej natury (także jego), bo połowa (…)powinna/ spoczywać w niebie druga w piekle. Nie uważa się
więc za kogoś lepszego, jest świadom własnych ograniczeń i przywar, jest w tym jak każdy.
Poeta
w nietypowych dla poezji wierszach zbudował wieżę
radości, wieżę samotności – niechętnie z niej wychodzi, monitorując
otoczenie przez mędrca „szkiełko i oko”, ale „ma też serce”. Sprawia wrażenie Sokratesa
z hasłem „wiem, że nic nie wiem”, czym narusza sofistyczne, wygodne urządzenie
świata. Jego wyznania są często do bólu szczere, jak w „co ze mną” – nie wierzę w miłość/ ani w pieniądze / (…) gdybym
wierzył/ chociaż w jedno/ to byłoby już dobrze/ ze mną a tak/ jest nic/.
Kim jestem, dokąd zmierzam i co dalej – to pytania człowieka w średnim wieku,
który patrzy w lustro i pyta, czy nadal jest człowiekiem, którym był w młodości
/ bez nadziei na poprawę/ rozmydloną.
Poszukiwanie tożsamości, sensu, wzruszeń, doniosłych wydarzeń? To wszystko
niejednoznaczne. Czuć pewien nihilizm i aprobatę na los - podobno/ lepiej nie chcieć/ za dużo/ i żyć/ w pokoju spokoju/ w końcu
to tylko życie. Przypomina się fragment monologu Adasia Miauczyńskiego – „Mimo, że jestem zmęczony i senny, jakiś niepokój ściskający serce, że
jak to, to już koniec dnia? Już się nic dzisiaj
nie zdarzy?”. Dytko wierzy jednak w sztukę, nawet tę
okupioną śmiercią i cierpieniem, ale dającą namiastkę nieśmiertelności, bo
„kobiety z Tahiti” zarażone przez Gauguina, pozostały wiecznie młode na
płótnach. Pisze zatem sztuka ma
sens mimo naszych grzechów/ I jest czymś więcej niż sprawą wiary. Sztuka
ponad wiarą a poezja formą ocalenia. Wtedy nie boli już tak bardzo, że wciąż wojna (…) miłości ani okruszyny/
dokoła puste białe pola.
Zenon Dytko, Żuk gnojarz i gwiazdy, Agencja
Wydawniczo – Reklamowa FEDRAA,
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuje za odwiedziny i komentarze