7 lut 2015

Krótko pisząc: Snajper (American Sniper)

     Ameryka to kocha


   Tytułowym snajperem jest Chris Kyle - amerykańska legenda, najlepszy strzelec wyborowy Navy Seals a także mąż i ojciec. Film powstał na podstawie autobiografii i jak to bywa z takimi pozycjami, często jest po kolei, za grzecznie i po linii amerykańskiego patriotyzmu. Reżyserii podjął się Clint Eastwood i z jednej strony, widać tutaj jego rękę ale też obraz jest wizualnie podobny do "Hurt Lockera", który zdobył Oscara. Podpakowany do roli Bradley Cooper trzeci raz z rzędu został nominowany do nagrody aktorskiej i po raz trzeci raz z rzędu, nie mam pojęcia dlaczego. Jego rola jest co najwyżej poprawna, nie wznosi się w żadnym momencie ponad pewną sztampę amerykańskiego żołnierza w czasie wojny. Być moze sam Kyle wyróżniał się tylko umiejętnościami strzeleckimi i poświęceniem dla kolegów (bo nie dla rodziny).

Siedzę i myślę

Tym samym wpisał się w mit amerykańskiego bohatera, który poświęca się dla kraju i ginie tragicznie w nieoczekiwanych okolicznościach. W filmie są momenty trzymające w napięciu i niepewności, zrealizowane całkiem realistycznie i przekonująco. Dla przeciwnika Chris stał się wrogiem numer jeden a za jego głowę wyznaczono nagrodę, ale wyczekiwany pojedynek snajperski jest dość rozczarowujący. W całym filmie nie ma niczego czego byśmy do tej pory nie widzieli i nie wiedzieli o wojnie w Bliskim Wschodzie. To propozycja nade wszystko skierowana do Amerykanów (podobnie jak Boyhood), która dotyczy ich zwyczajnego bohatera w ich kawałku historii. Ludzie walili drzwiami i oknami o czym świadczy ponad 300 mln boxoffice, a ja się czasami nudziłem.



4 komentarze:

  1. Masz trochę racji jeżeli chodzi o Coopera. Jest w nim coś bardziej z naturszczyka niż z osoby z warsztatem aktorskim. Nie miał do tej pory jakiejś oszałamiającej kreacji, tym bardziej na miarę nominacji. Na najnowszy film Clint Eastwooda oczywiście pójdę (już jutro). Tytuł wpisuje się w moje wyzwanie filmowe dotyczące Clinta - reżysera. Chociażby dlatego wypada obejrzeć. Poza tym jestem ciekawy jak Eastwood - tuż przed 85-tym urodzinami poradził sobie ze scenami akcji. Pozdrawiam Muszkieterze.

    OdpowiedzUsuń
  2. Dla mnie było za mało Clinta w tym filmie, ale ponoć wcześniej inni przymierzali się do tego filmu i w końcu wziął on. Film nie jest zły, ale chyba głównie zrobiony dla Amerykanów. No i naprawdę nie rozumiem fenomenu Coopera, w tym roku nominacja należała się Gyllenhaalowi. Pozdrawiam również :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Obejrzałem. Bradley Cooper mi się podobał. Daleko mu było z tym wizerunkiem do faceta z Kalifornii. Poza tym widać było, że ciągnął na barkach cały scenariusz. Eastwood tylko nakreślił rys postaci, a Cooper robił resztę. Podobało mi się. Jednak.... Na nominację to za mało. A film? Muszę się przespać z tematem i napisać recenzję :) Jak zawsze. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ostatecznie nie jest taki zły :) ale może właśnie to, że film opierał się głównie (tylko?) na nim spowodowało, że całość jest umiarkowana.

    OdpowiedzUsuń

Dziękuje za odwiedziny i komentarze