rzeka drgnęła jak ścięgno na szyi kobiety odchylającej głowę
odchodzą wody, ciało rozrasta się małą piaszczystą wyspą
gładko przylegają rachityczne trawy: rodzisz się bez krzyku
nocą, gdy światła latarek odnajdują potopione zwierzęta
łożysko odsłania czarne kamienie, coś odcina pępowinę
i wszystkie dopływy, jeszcze w oczach tętniące źródła
pierwsza z pokolenia, wyżłobisz stopami nowe koryta
udrożnisz żyły, wpłyniesz w ranę i rozcieńczysz jad
zwilżysz usta, i gdy metafora przerośnie życie
gdziekolwiek mnie dotkniesz poczujesz nurt
gdziekolwiek cię dotknę rozpocznę rozpad
aż znów będziesz rzeką, niosąc mnie doliną
zatopimy wszystkie wianki, zgasimy ogniska
i gdy rozbijesz nas o czarne kamienie
śliskie jak obietnice, staniemy się parą
aż przejdziesz w lód
świetny wiersz, pełen sprawczej mocy
OdpowiedzUsuńm.
dzięki ;)
OdpowiedzUsuń