30 lis 2011

Żyć jak Polak z Rosjaninem

czyli czterysta jeden lat minęło od wejścia Polaków na Kreml

         Na dźwięk słowa – Rosja, w polskich głowach pojawiają się zazwyczaj nie najlepsze skojarzenia. Kraj ten jest synonimem odwiecznego wroga, tak starego i oczywistego, że statystyczny respondent nie potrafiłby określić w miarę precyzyjnie, kiedy to wszystko się zaczęło. Wydawałoby się, że takiego  odwiecznego przeciwnika trzeba znać na wylot, jak znają się ludzie, którzy zjedli beczkę soli. Tymczasem, naszą wiedzą i świadomością rządzą stereotypy, lepiej lub gorzej uzasadniane konkretnymi przykładami. Jednym ze źródeł polsko-rosyjskich animozji stał się pewien „mit założycielski”, jakim było wkroczenie Polaków na Kreml 9 października 1610 roku. Niedawno mieliśmy do czynienia z 401 rocznicą tego wydarzenia.
***
Wkroczenie wojsk polsko –litewskich na Kreml pod dowództwem hetmana  Żółkiewskiego było poprzedzone dość nieoczekiwanym, acz bardzo znaczącym zwycięstwem pod Kłuszynem. Siły Rzeczpospolitej złożone w większości z husarii pokonały tam liczniejsze oddziały rosyjsko – szwedzkie. Bojarzy, będąc pod wrażeniem doniosłego zwycięstwa, jak również chcąc wyciągnąć samą Moskwę z klinczu zwalczających się, zanarchizowanych frakcji, otwarli bramy przez polskim wodzem, który niezagrożony zbliżał się do celu swej wyprawy. Siły hetmana zaczęły stopniowo zajmować gród od 29 września w atmosferze wyraźnej nieufności zwykłych mieszkańców.

Źródło: bialczynski.wordpress.com
         Samo zajęcie Kremla stało się niezwykle ważnym i bez precedensu wydarzeniem politycznym, choć oba państwa były skłócone już wcześniej. Konflikt interesów rozpoczął się jeszcze w czasach panowania pierwszego cara Rosji – Iwana III Groźnego, którego zakusy i ambicje zostały surowo poskromione jeszcze przez Stefana Batorego. Dla świadomych realiów ówczesnych mężów stanu, jasnym jednak stawało się, że niedawne Księstwo Moskiewskie dawniej zhołdowane Tatarom, staje się poważnym graczem a zarazem zagrożeniem dla wschodnich interesów Rzeczpospolitej. Gwałtowne i okrutne rozprawienie się przez Iwana  z demokratycznie rządzonym państwem – miastem, pokojową republiką handlową jaką był Nowogród, musiało stać się wyraźnym znakiem, że w pobliżu rodzi się niebezpieczny przeciwnik. Po śmierci okrutnego cara Rosja znalazła się w okresie „Wielkiej Smuty”, czyli czasów anarchii i sławetnych „dymitriad”, gdy polscy możnowładcy wspierali kolejnych, rzekomo cudownie ocalonych Dymitrów, czyli samozwańców podających się za syna zmarłego cara. Prywatne eskapady polskich możnych panoszących się po Moskwie, musiały wywołać pierwszą falę niechęci do Polaków. Jednakże dopiero bezpośrednie zaangażowanie katolickiego władcy, jakim był Zygmunt III Waza, stało się żyznym podłożem dla późniejszych animozji i stereotypów. Nomen omen, polski król sam pragnął zostać carem Rosji i nawracać ją (pokojowo i siłowo) na katolicyzm, choć bojarzy zdecydowanie woleli zaproponować tę godność jego synowi, Władysławowi.
***
Wśród Rosjan, jako strony dotkniętej chaosem i obcymi wpływami, Polacy wyobrażani byli jako grabieżcy, podpalacze i mordercy (a takie zachowania było dość standardową praktyką w tamtych mrocznych czasach) a na dodatek jako „czarne charaktery”, które miały chrapkę na ujarzmienie całej wielkiej Rosji. Z drugiej strony, ówczesna Rzeczpospolita nie była tak naprawdę w stanie, przy narastających problemach wewnętrznych i rosnącej roli szlachty oraz magnaterii, nawet myśleć realnie o podporządkowaniu tak rozległego kraju. Patrząc obiektywnie na tamte wydarzenia, polsko-litewskie interwencje były tylko działaniami wpasowanymi idealnie w krajobraz wielkiej wojny domowej. Polacy tymczasem postrzegali Rosjan jako barbarzyńców, spoza kręgu kulturowego Europy, których osiągnięcia na niwie wojskowej i cywilizacyjnej nie mogły się wtedy równać z dokonaniami państwa polsko – litewskiego. Nie bez znaczenia jest fakt, że wiele książek (także pisanych cyrylicą) oraz rozmaitych nowinek docierało w późniejszych latach do Rosji właśnie za pośrednictwem Polski. Z drugiej strony, warto także pamiętać, że sąsiedzi zazwyczaj nie darzą się szczególną sympatią a dodatkowym czynnikiem zaogniającym stosunki była religia (co również nie było niczym szczególnym w Europie skąpanej w pożodze nieco późniejszej Wojny trzydziestoletniej). Prawosławna Rosja, uznająca się za Trzeci Rzym i spadkobierców Bizancjum, nie mogła zaakceptować próby ekspansji polskiego katolicyzmu czy chęci zdobycia części wiernych na rzecz kościoła unickiego (greckokatolickiego) poprzez zawarcie Unii Brzeskiej w 1598 roku. Dla nich „złota wolność szlachecka” miała znamiona anarchizmu i była sprzeczna z duchem „zamordyzmu”, którego ziarna przyniosła Rosji dominacja tatarska a wraz z tym, zupełnie inny sposób patrzenia na rządzących i odmienną filozofię sprawowania władzy. Zarazem dla rozpasanej i swawolnej szlachty przeciętny Moskwianin, który dopuścił do tego, aby stać się poddanym bez prawa do głosu sprzeciwu, był wręcz troglodytą bez charakteru i szacunku dla siebie samego. Pod tak przygotowany grunt w kolejnych stuleciach zasiano potężny stereotyp Polaków, jako zdrajców mitycznej Słowiańszczyzny. Polacy stali się wręcz renegatami, którzy z powodu deklarowanej przynależności do świata zachodu czują się lepsi, choć powinni przecież stanowić i kreować część odrębnej kultury słowiańskiej.
Wynikiem negatywnego postrzegania Rosjan była zarazem mniejsza podatność Polaków na rusyfikację niż na germanizację. O ile Niemcy mogli zaimponować rozwojem społecznym i gospodarczym, to w czym ci Moskale mogli być lepsi od nas oprócz tego, że nas podbili…?
Źródło: facet.interia.pl
***
         Wróćmy jednak do wydarzeń związanych z okupacją Kremla przez polski garnizon. Powstanie ludowe pod wodzą kupca Kuźmy Minina i księcia Dymitra Pożarskiego doprowadziło do oblężenia twierdzy i odcięcia jej od świata. Próbę odsieczy podjął hetman Chodkiewicz, ale nie zdołał przerwać pierścienia zdeterminowanych oblegających. Obrońcy nękani próbami wdarcia się do twierdzy (Moskwianie próbowali nawet podkopów), zaczęli z wolna upadać na duchu i tracić nadzieję na ratunek. Skutkiem narastającego głodu i spadającego morale obrońcy poczęli właściwie jeść to, co nawinęło się im pod rękę. Początkowo były to psy, koty oraz wszelkiego rodzaju gryzonie. Zdesperowani ludzie zaczęli handlować z okolicznymi mieszkańcami, oddając kremlowskie kosztowności w zamian za żywność, według dość niekorzystnego kursu. Sceny dantejskie miały jednak dopiero nadejść, gdy głód zmusił obrońców do kanibalizmu a nawet…wykopywania i jedzenia zmarłych. Oczywiście, w menu pojawiły się również skóry, księgi pergaminowe, trawa, świeczki łojowe…Również ceny za poszczególne elementy ludzkiego ciała były jasno ustalone: głowę można było kupić za trzy złote a czwartą część ścięgna już za pięć. Dla porównania, za kotka trzeba było wyłożyć osiem złotych a za psa już piętnaście. Z przekazów pisemnych wiemy również, że jeden porucznik zjadł dwóch swoich synów, inny żołnierz zjadł matkę a zdrowi spozierali łakomym wzrokiem na chorych i rannych. Nie piszę o tym bez powodu, ale nie chcę też bezsensownie epatować czytelnika scenami rodem z tanich horrorów. Chciałbym jedynie zwrócić uwagę, że każdy mit i chwalebny czyn, który przechodzi do annałów narodowej dumy i historii, ma zazwyczaj również swoje mniej znane i ciemne strony. Sami chcielibyśmy pamiętać w tym przypadku, że my Polacy, kiedyś byliśmy ciemiężycielami jednego z naszych największych ciemiężycieli w historii. Duma narodowa każdej nacji potrzebuje takich wydarzeń, aby odreagować inne niepowodzenia albo podtrzymać świadomość własnej wyjątkowości. Inną nauką płynącą z tych smutnych okoliczności jest przestroga, abyśmy się nie pożarli nawzajem w swoich wzajemnych animozjach, lękach i oskarżeniach, jak pechowi członkowie kremlowskiego garnizonu.
***
Sama bitwa pod Kłuszynem, podobnie jak wkroczenie sił polsko - litewskich na Kreml, są wydarzeniami słabo utrwalonymi w polskiej świadomości zbiorowej. Nawet nie ma sensu porównywać tych wydarzeń do glorii grunwaldzkiej i złamania potęgi Zakonu Krzyżackiego. Powodem takiej sytuacji jest z pewnością scheda po PRL-u, gdy zarówno konflikty polsko – rosyjskie jak i polsko – ukraińskie były skrzętnie kamuflowane i cenzurowane. Trzy lata temu Rosjanie nakręcili głośno u nas komentowany film w reżyserii Władimira Chotinienki pod jasnym tytułem „1612”. Obraz zrealizowany na zamówienie polityczne Kremla miał na celu rozbudzenie i podtrzymanie rosyjskiej dumy narodowej, choć scenariusz nie miał oparcia na konkretnych faktach i był raczej luźną opowieścią z nieszczęśliwą miłością w tle. Widowisko odzwierciedlało utrwalone stereotypy, choć nadmierne szafowanie husarią mogłoby wskazywać, że nie była to jednostka kosztowna i elitarna ale dość powszechna w ówczesnej armii polsko – litewskiej. Film nie cieszył się oczekiwaną popularnością, po trosze zapewne z powodu wyraźnych odniesień propagandowych, a po trosze z powodu dość odległej i nie do końca jasnej historii oraz przekazu, który miał z niej płynąć. Wydaje się bowiem, że dla przeciętnego współczesnego Rosjanina, Polacy nie są żadnym wrogiem, wobec którego należałoby ostrzyć broń i czuwać, czy nie czyha za płotem albo spoziera zza węgła. Na drugim biegunie mamy jeszcze świeżą propozycję krajowej kinematografii pt. „1920 Bitwa Warszawska”. W przypadku obu filmów zaangażowano duże środki finansowe, aby godnie i na odpowiednim poziomie realizacyjnym przedstawić te ważne wydarzenia. Analogie w obu przedsięwzięciach są aż nadto widoczne. Także w filmie Jerzego Hoffmana mamy miłość w tle doniosłego wydarzenia w dziejach narodu. Również tutaj przeciwnik, czyli Rosjanie, a ściślej rzecz biorąc krasnoarmiejcy, przedstawiani są w sposób dość charakterystyczny a czasem może i karykaturalny. Trudno jednak oczekiwać po tego typu filmach innego, bardziej idącego na przekór, punktu widzenia. 
***
Jak łatwo zauważyć, wielkie wydarzenia narodowe nie są raczej wygodnym polem dla solidnej, rzeczowej i obiektywnej oceny historycznej, gdyż surowa prawda może okazać się nieprzystająca do oczekiwań i niezdatna, aby dawkować ją szerokiemu odbiorcy. Warto zwrócić uwagę na jeszcze jeden fakt, że niemal równocześnie obchodzimy 399 rocznicę kapitulacji polskiej załogi na Kremlu, która miała miejsce 22 października 1612 r,  Czy to nie oznacza, że sukces i porażka mogą być tak blisko siebie? Na to pytanie czytelnik musi sobie sam odpowiedzieć. Mogę jeszcze dodać, jako pasjonat historii, że w bardzo wielu przypadkach koleje historii mogły się potoczyć zupełnie inaczej. Wiele bowiem zależało od drobnych czasem zdarzeń lub przypadków losowych. Bo jak potoczyłaby się historia Europy, a może i świata, gdyby Władysław Waza został równocześnie carem Rosji i królem Rzeczpospolitej ? Czy byłby to tylko krótkotrwały epizod, znany lepiej głównie historykom, czy też byłby to zaczyn, punkt zwrotny w wielkiej historii, który odmieniłby diametralnie naszą obecną rzeczywistość?


Bibliografia:
Norman Davies – Boże Igrzysko, Wydawnictwo Znak, Kraków 1990
Tomasz Bohun – Moskwa 1612, Dom  Wydawniczy Bellona, Kraków
Focus Historia – numer 3 i 9 z 2008 roku.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuje za odwiedziny i komentarze