krajobraz powoli przeciera się, ze zdumienia
badam mroczną sień, zamieszkaną do dzisiaj
czymś nieuchwytnym pulsującym na ścianach
schody prowadzą trzy metry w dół w sterylną zimę
pierwszy raz sam na podwórku, garściami ogarniam
miękki śnieg i wsuwam do ust jak lody waniliowe
czysty bezbarwny smak, na twardej glebie stężały
pancerz żuka trumienką kryjącą resztki ciała
już niedaleko jest rzeka, gdzie dziadek łowił miętusy
a ponad nim Dorniery leciały kluczem nad Kraków
teraz budowaną obwodnicą za rzeką suną czołgi
obaj jesteśmy zbyt mali, aby bać się naprawdę
one są jak dzikie zwierzęta, nie zbliżą się same
nie pogryzą wyciągniętej ręki, przyjazne tylko w bajkach
nie zważając na nas – przechodzą, do historii
kawałki śniegu w dłoniach, zamieniając się w wodę
zmrożone wargi, bolesne drętwienie palców
pierwsza zmiana stanu skupienia
klucz wypadający z drzwi
Niezwykle intrygujące to przejście:)
OdpowiedzUsuńDaria