6 maj 2016

Guguły – Wioletta Grzegorzewska


Zbiór opowiadań Wioletty Grzegorzewskiej znalazł się w ścisłym finale Literackiej Nagrody Nike 2015 oraz otrzymał nominację do Nagrody Literackiej Gdynia. W stosunkowo skromnym objętościowo zbiorze autorka zawarła krótkie opowiadania dotyczące okresu dojrzewania w niewielkiej wsi pod Siewierzem. W Hektarach, bo tam toczy się akcja większości opowieści, mała Wiola styka się z pierwszą śmiercią, rytuałami domowymi i lokalnymi, szkolnymi akcjami, tajemnicami i zapachami przyrody a także z przesądami i starymi historiami.



Poszczególne opowiadania są często bardzo niepozorne, zwyczajne ale oddają przez monotonię i sposób życia na wsi w końcówce lat 70 i w latach 80. Przyjaciel kot, pasja zbierania etykiet zapałczanych a potem..złomu, wąchanie kleju, wyjazd z babką na targ do Myszkowa i drużbowanie na weselu. Dobrze rozumiem i czuję te klimaty, gdyż dorastałem w zbliżonym okresie czasu, choć w moim przypadku jest to głównie miasto.

Siła tych opowiadań w największym stopniu wynika z języka – niespecjalnie metaforyzowanego ale silnie umiejscowionego w prozie poetyckiej. Autorka zderza prozę życia z poetycką próbą wtargnięcia głębiej pod podszewkę tego co zwyczajne i pospolite, będące zarazem częścią doświadczenia rówieśników. Grzegorzewska jest baczną obserwatorką ówczesnego życia na wsi, ludzkich typów a także własnej rodziny, która rozrysowana jest na kartach książki za pomocą własnych wypowiedzi, zachowań i osobistych obrzędów.


Obecnie trudniej sobie wyobrazić chłód nieogrzewanego pokoju stołowego, iskry w popielniku czy buszowanie na poddaszu starego domu. Coś, co było czymś zupełnie zwyczajnym (jak np. czasowe wyłączenia prądu przez Elektrownię Łagisza) i było w mniejszym lub większym stopniu udziałem całego pokolenia, dziś przypomina już wspomnienia własnych dziadków. Te krótkie teksty uświadomiły mi w nieco inny sposób przemijanie, że nic nie jest stałe, ani dane na zawsze. Niby truizm, ale chyba każdy z wiekiem dochodzi do momentu, gdy sobie to uświadamia naprawdę.


Książką zainteresowałem się, gdy oglądałem galę Nagrody Nike. Autorka wspomniała wtedy, że książka opowiada o dorastaniu na Jurze Krakowsko – Częstochowskiej a na potwierdzenie tego dodała, że tytułowe guguły, to regionalne określenie niedojrzałych owoców. Tymczasem również w Zagłębiu Dąbrowskim, które jest przecież nieodległe od Ziemii Siewierskiej i okolic, również używano tego określenia, podobnie jak np. dziady (czyli jeżyny) albo psioki (niejadalne grzyby). Wszystkie te słowa stanowią część dawnej gwary Małopolski Zachodniej, gdyż zarówno Jura jak i Zagłębie są jej historyczną i etnograficzną częścią. Ta swoista wspólnota językowa, wspólnota doświadczeń pokoleniowych a nawet bliskości geograficznej powodują, że Guguły są książką bliską, czytelną a nawet osobistą. 


Nie traktuje książki jako elementu tzw „nurtu wiejskiego”, bo wydaje mi się to niepotrzebną szufladką, która może zniechęcić tych, którzy za taką literaturą (i wsią) nie przepadają. Autorka nie jest raczej zbyt wylewna w swoich opowiadaniach (z wyjątkiem dwóch ostatnich) i pozostawia czytelnikowi sposób ich odbioru. Świat oglądamy oczami jej bohaterki, ale pomimo swej naturalnej subiektywności jest to pogląd szeroki i stosunkowo otwarty. Grzegorzewska pisze także z powodzeniem poezję, co ma swoje wyraźne przełożenie w tej prozie. Z dobrym skutkiem.



Wioletta Grzegorzewska, Guguły, Czarne

2 komentarze:

  1. Powrót do przeszłości, wchodzenie w dorosłość, dostrzeganie niezwykłości w codziennych rzeczach – myślę, że to idealna książka dla mnie. Dzięki za recenzję - bardzo zainteresowałeś mnie tymi opowiadaniami.

    OdpowiedzUsuń

Dziękuje za odwiedziny i komentarze