Film islandzkiego twórcy Dagura Kari (choć wykształconego w Danii),
znanego choćby z filmu „Noi Albinoi”, opowiada historię pewnego czterdziestolatka,
który pierwszy raz w życiu się zakochał. Fusi wyróżnia się nadwagą,
nieśmiałością, małomównością oraz tym, że jego największą pasją jest układanie
makiet bitew z II wojny światowej oraz rozgrywanie gier z jedynym (chyba)
kolegą.
Bohater, w żaden sposób nieheroiczny, mieszka z matką i jej przyjacielem,
pracuje na lotnisku przy załadunku i rozładunku samolotów i przez cały okres pracy
ani razy nie wziął urlopu. Poza tym słucha metalu, ma długie, choć mocno
przerzedzone włosy i nosi kitkę. Świat zewnętrzny ociera się tylko o Fusiego, a
raczej go opływa. W pracy, poprzez swoje odseparowanie od reszty, jest trochę
poniżany i docierany.
Sytuacja zaczyna się nieco zmieniać, gdy zagaduje do dziewczynka z
sąsiedztwa a potem dostaje od przyjaciela matki w prezencie kapelusz kowbojski
i skierowanie na darmowy kurs tańca. Tam poznaje przypadkiem (a raczej ona
zapoznaje jego) pewną sympatyczną blondynkę, którą odwozi w czasie burzy do
domu.
Wbrew pozorom jednak, film Kariego nie jest nudny ani monotonny. Ba,
pojawia się tutaj nawet komizm, gdy metalowiec Fusi zamawia w radiu dla
dziewczyny piosenkę…Dolly Parton. Cała jego nieporadność i nieśmiałość zostaje
tylko raz przełamana, gdy koledzy z pracy chcą go na siłę uszczęśliwić bliższym
spotkaniem z dziewczyną na telefon.
W ogóle Fusi to dobry chłop, miękki i ciepły wewnątrz a nieco groźny i
nad wyraz misiowaty z zewnątrz. Poza tym ma pecha do ludzi, albo jest zbyt
naiwny i łatwowierny. Gdy zabiera dziewczynkę z sąsiedztwa na przejażdżkę,
zostaje oskarżony o pedofilię. Dziewczyna z tańców sama nie wie czego chce i
wydaje się, że chcąc nie chcąc, pogrywa sobie uczuciami zwalistego
czterdziestolatka. Ten jednak opiekuje się jej domem i zastępuje w pracy, gdy
ona sama wpada w depresje i nie wychodzi z pokoju.
„Fusi” jest filmem smutnym, choć ze stosunkowo pozytywnym zakończeniem i
lotniskiem jako metaforą wolności. Bohater Kariego ostatecznie wyszedł spod
liścia, w marazmu codzienności i zmienia swoje życie. Siłą tego obrazu jest
także brak fałszywych nut w odgrywanych postaciach, bo ich zachowania i decyzje
są zupełnie uniwersalne i sam mogę je odnieść do otaczającej mnie
rzeczywistości.
Film ten nie jest żadnym dramatem społecznym, reżyser i scenarzysta nie
grozi też palcem i nie pokazuje żadnych problemów. Co ciekawe, można go również
potraktować jako pewną kpinę z gładkich i pięknych komedii romantycznych. O ile
tam niemal zawsze świeci słońce, tak w dalekiej Islandii pada, wieje i szybko
robi się ciemno.
„Fusi” jest filmem poświęconym człowiekowi, który pomimo tego, że jest
łagodny, spokojny i nikomu nie powinien wadzić, wzbudza jakiś rodzaj złości.
Być może jego ustępliwość powoduje, że każdemu z czasem (albo i szybciej)
wydaje się, że może traktować bardziej przedmiotowo a wręcz obcesowo. Fusi
jednak się nie gniewa, wybacza i dalej robi swoje. Sam chciałbym mieć tyle
spokoju co on, bo zauważam między nami pewne podobieństwa.
Plakat wskazuje, że Fusi ma „mleko pod nosem”, co może wskazywać, że
pomimo wieku, niewiele wie o życiu. Jednakże, w stosunkowo krótkim czasie, robi
spore postępy. Tymczasem jego oblubienica nie potrafi jednak docenić, że z
niego jest naprawdę „dobry chłop” a na królewicza na białym koniu raczej nie
może liczyć.
Reżyseria: Dagur Kari
Scenariusz: Dagur
Kari
Gatunek: Dramat
Rok: 2015
Obsada: Gunnar
Jonsson, Ilmur Kristjansdottir, Margret Helga Johannsdottir
Pamiętam, że grali ten film na festiwalu filmowym u mnie w mieście. Żałuję, że jednak na niego się nie wybrałam, bo lubię takie kameralne, emocjonalne kino.
OdpowiedzUsuńKameralny, emocjonalny i prawdziwy :)
Usuń