Recenzja
napisana dla Pomorskiego Magazynu Literacko – artystycznego Latarnia Morska
„Fantom” Magdaleny Gałkowskiej jest jej trzecią
książką poetycką a zarazem nagrodą główną w konkursie „Tyskiej Zimy
Poetyckiej”. Porównując „Fantoma” do wcześniejszych wydawnictw widać szlify i
rozwój własnej frazy poetyckiej, często bardziej wieloznacznej niż kiedyś. Autorka
podążą konsekwentnie po wyznaczonej
linii i choć mniej jest tu może spontaniczności a więcej precyzji, ale wciąż
nie ma kunktatorstwa. Gałkowska wzorem Sylvii Plath, której duch czuć w tych
wierszach, podążą śladem poezji konfesyjnej. Czym jest
jednak tytułowy „Fantom”? Zjawa, omam, imaginacja, zwid, stan przejściowy a
może właściwą wskazówką jest medyczna definicja, jako modelu części ciała
służącego do ćwiczeń z anatomii? Myślę, że nie ma potrzeby precyzowania genezy
tytułu, bo ten wyklaruje się po lekturze.
Całość została podzielona na trzy części o nieco
enigmatycznych tytułach: Getto, Dzienniki, narodzić się na przekór i nic nie
pamiętać. Już od pierwszej części czytelnik spotyka się z tym wszystkim, co
stanowi centrum zainteresowań poetki: samotność, miłość, pisanie, przemijanie a
także relacje damsko – męskie i damsko – damskie. To co zwraca uwagę od
początku to wyrazistość i szczerość, która pozwala łączyć podmiot liryczny z
autorem a także wyraźna ironia - „a ja
się pięknie starzeję – ogłasza w TV Młynarska, a ja/liczę poprzeczki na szyi” –
„Pierwsze”. Tego typu fraz jest więcej, jak choćby odniesienie się do procesu
twórczego – „stacja czterdziesta piąta: poeta kolejny raz upada/ pod wierszem.
ta suka – wena podaje mu arkusz papieru/ ściernego (…) – „Błąd serwera, czyli
Jezus żyje”. O relacjach z mężczyznami można powiedzieć sporo, bo jest tu
zarówno ironia jak i żal, dowcip i niespełnienie, prowokacja i potrzeba
kontaktu. Gałkowska posługuje się zabawną wieloznacznością zwrotu – „dział
męski nieczynny/ z powodu choroby” – „Deklinacje” ale i uderza wprost z
odchyloną gardą – „(…) w snach pieprzą mnie smukli mężczyźni/podobni do kobiet.
robią to nadzwyczaj sprawnie/potem rozwiewa ich poranne powietrze” – „Trzecie”.
Bywa bezpośrednia i surowa w ocenie, gdy wspomina o innej dziewczynie, która
„wygląda na przekonaną, że wszystko jest proste (…) czytam wiersze laleczko,
czasem/nawet je piszę” – „Mam twarz Grzegorza Ciechowskiego”.
Część druga „Dzienniki”” jest kontynuacją „Getta”,
ale jakby jeszcze bardziej intymniejszą a zarazem smutniejszą, stanowiącą
nawiązanie do „Dzienników” Sylvii Plath. Czuć tutaj wyobcowanie z otaczającej
rzeczywistości i narastającą świadomość przemijania, choćby w słowach „trzeba
poczekać/na wieczór, a kiedy znikną roje much/ i pretensje ludzi, ułożyć się (…)
– wzdłuż krawędzi łóżka” – „I”. Poetka przygląda się innym kobietom, jakby
mierząc w ten sposób własną kondycję – „chciałbym być piękna. to
przyziemne/pragnienie wzbudza zazdrość, kiedy patrzę/w oczy innych kobiet –
lustra/odbijające moją klęskę” – „III”. Czasami słowa wiersza stają się
powiernikiem rezygnacji, wręcz stanu depresyjnego, gdy pisze „nie umrę, jeszcze
nie dzisiaj, nie/na ulicy” – „I” albo „nic nie potrafię, nawet porządnie umrzeć/tak
z dnia na dzień (…) nic nie potrafię. nie mam szans na kolejne szanse (…)” –
„IX”. Takiej niechęci do „aktualnego stanu życia” nie było we wcześniejszych
tomikach, choć i tutaj kontrastuje to z łagodną odmianą sarkazmu, gdy
manifestuje „jestem pozioma jak chodnikowa płyta/płaska i kanciasta. zdarza
się, że odstaję (…) jestem pozioma/jak oś odciętych. postaw na mnie/ krzyżyk
(…) – „IV” albo „jest dobrze. nie grozi mi miłość,/ani objawy odstawienia.” –
„VI”.
Myliłbym się jednak ten, kto sądzi, że rozdział
jest takim „zapisem dołowania”. Forma dziennika przybiera bowiem zarys
sinusoidy – od rezygnacji do nadziei a nawet prowokacji. Podmiot liryczny
odzyskuje wigor, poczucie wartości, intryguje pisząc o swojej mocy – „mogłabym
uzdrawiać dotykiem (…) wyciągnąć i naprawić/zepsute serce (…) mogłabym
uzdrawiać/słowem (…)” – „II”. Także zwraca uwagę bezceremonialnym wyznaniem
„zrobię sobie fotkę, dzięki której przesiedzisz dwie noce/przy google earth w
poszukiwaniu mojego miejsca zamieszkania/ tego, co mam w środku nie da się
przełknąć bez skrzywienia/ przygotuj usta, bierz i pij (…)” – „V”.
Ostatnia część „Fantoma” to kontynuacja wyznań
pisanych w pierwszej osobie i rozterki dotyczące własnej tożsamości – „są dni,
w których próbuję odciąć się od tego,/kim tak naprawdę jestem, co realnie
znaczę,/gdy płaczę bez powodu, gdy sięgam dłonią w mrok (…)” – „Romantyzm”.
Podobnie jak wcześniej autorka funduje czytelnikowi rollercoaster emocji od
bezpośredniego „a miejsce w moim sercu (…) nigdy się nie zabliźni (…) wsuwam
dłoń między uda, to co wilgotnieje/nie jest mną, nie jest nikim.” – „Fantom”,
poprzez depresyjne „jestem jedynie dnem, nad którym krążą ryby (…) jestem
nożycami do rozbierania drobiu (…)” – „DNA” po ciepłe i liryczne „(…) nim
niemoc zawładnie/najmniejszym poruszeniem – zapisz mnie dokładnie/na ziemi, w
atmosferze, w zgniecionej pościeli” – „Breakdance”. W tej części szczególnie pojawiają się liczne
odwołania do „języka religijnego” przejawiające się w grze słów, fragmentach
modlitw, nagromadzeniem pojęć takich jak bóg, Chrystus, kadzidło, relikwia,
droga krzyżowej, rozgrzeszenie itp. Najmocniej jednak przebijają dwa – światło
i serce.
Czyżby tytuł rozdziału „narodzić się na przekór i
nic nie pamiętać” miał świadczyć o chęci rozpoczęcia nowego, lepszego życia?
Trudno przecież zakładać, aby autorka stała się religijna i przelewała to w
formę podmiotu lirycznego. To z jednej strony zmierzenie się z zastanym i
obrosłym mchem językiem, wykorzystanie go do własnych celów. Słów – kluczy,
zwrotów – wytrychów, które komponuje we własne teksty nieraz z chłodną
bezwzględnością. Z drugiej strony to potrzeba dojrzenia i określenia sensu,
stabilizacji, miłości i bezpieczeństwa, czegoś, co pragnie każdy, nawet jeśli o
tym nie mówi wprost.
Teksty przybierają formę modlitw, jak stacje męki
twórczej poety w „Błąd serwera, czyli Jezus żyje”, czy też litanii „matko
wszystkich poetek (…) w tej świętej szybce/wyraźnie zaznacz poziom (…) matko
wszystkich wariatek, poetko nadobna/uwolnij nas od siebie (…)” – „The face on
the piecyk”. Gałkowska dekonstruuje język powagi i sacrum pisząc choćby o
„błyszczącym różowo, najświętszym sercu” – „Plastic Jesus”; albo „rysunkowy pan
bóg w odpustowych chorągiewek/i obrazków z zakrystii mantruje: hare kriszna (…) połyskuje i zachęca do
kupna.” – „IX”; a także „(…) mamy swoich bogów, od godziny/szczekają nożycami
do cięcia metalu, krzyczą (…) master,
master,/master of puppets.” – „VIII”. Bogowie śpiewają Metallicę a
tymczasem „jesteście Chrystusami, jedynymi w tłumie/samozwańczych proroków od
zbawiania dziewic. (…) jesteście Chrystusami od tanich odpustów,/pozornych ran
i bólu, który nie tanieje” – „Armia Zbawienia”. Autorka często wykorzystuje
zwroty - „pokładam nadzieję w panu”,
„niech ma pana w opiece”, „pan jest moim pasterzem” – „Kameleon”; „bierzcie i
jedzcie z tego wszystko”, „za nas będzie wylane na odpuszczenie” – „V”; „powiedz
tylko słowo”, „na wieki wieków amen” – „Eskapizm”. Ujawnia słabość i
instrumentalizację tego języka ale i buduje swój własny, profanum przekuwa we
własne sacrum. Tym samym, jakby wzorem Mircei Eliadego, wierzy w jakieś
nieokreślone sacrum albo cytując filozofa „wierzę w boga, którego nie ma w
religii”.
Jak już wspomniałem, nad zbiorem wisi gęsty klimat wierszySylvii
Plath a sama poetka często nawiązuje do jej samobójstwa jak np. w wierszu jej
poświęconym „(…) wyraźnie zaznacz poziom, od którego głowa/napęcznieje i
pęknie. jak w tanim horrorze/śnięte białka, rys twarzy, krew i spalenizna.” –
„The face on the piecyk”; „(…) coś wyrośnie, coś w końcu/musi wyjść, choćby
przez drzwiczki piekarnika,/przez pomyłkę, przez gardło.” – „VII” a także „moja
własna matka/kupuje mi kuchenkę z elektrycznym piekarnikiem” – „IX”. Nie chodzi
jednak tylko o samą postać słynnej poetki, jej twórczość i życie ale także o
sam proces twórczy i kreację. Czuć tę fascynację, emptię i zrozumienie.
Trudno jest pisać o tej poezji jako pewnym planie
czy projekcie, skomplikowanej grze z czytelnikiem, ponowoczesną zabawę z kotka
i myszkę. Podmiotowość autorki jest tutaj bardzo wyrazista, że trudno posądzać
ją o zszywanie całości grubymi nićmi. Ta bezwzględna czułość i ostentacyjna
czasem dosadność odsłania człowieka z krwi i kości, pełnego sprzeczności i
namiętności, które nim miotają. Mimo całego temperamentu i wykorzystywania
fragmentów podniosłego tonu nie unosi się, aby spacerować w chmurach, zbyt twardo
stąpa po ziemi. Te szczególnie „miękkie słowa”, tak bardzo już znane w poezji –
światło i serce, używa wielokrotnie, co kontrastuje z ciemną stroną tych
wierszy, tworząc jasno – ciemnego fantoma, byt niedookreślony, ale namacalny.
Gałkowska pisze „wyciągnąć i naprawić/zepsute
serce (…) mogłabym uzdrawiać słowem (…) bawię się,/nożem kuchennym filetuję
drób (…)” – „II”. Walka ciągle trwa, bo „mam w sobie tyle cienia, że starczy za
dwoje (…) nie ma nic poza kadrem, światłem (…) próbuje łapać światło, nie
poznaje siebie/na czarno – białych zdjęciach.” – „Romantyzm” a także „(…)
niełatwo/ narodzić się na nowo, gdy wszystko umiera (…) by czekać na światło” –
„Rollercoaster”. W ostatnim wierszu pisze o tajemniczym „pięknym chłopcu o
sercu, które można złamać (…) które nie przegrywa”, jak o nadziei i szansie, bo
sama „jeszcze mam trochę czasu, ale brak mi miejsca/na zgliszcza po naprędce
gaszonych płomieniach” – „Rhakotis”. Coś umarło i to nie raz, ale jednak wciąż
liczy na nowe życie. Bo czy jest wybór? Za plecami tylko mrok. Pomimo tego, że
w jednym z wierszy deklaruje, że nie chce mówić o tym, czym nie jest a
chciałaby być, to na przekór w tekstach z „Fantoma” mówi o sobie bardzo dużo.
Magdalena Gałkowska, Fantom, Biblioteka Tyskiej Zimy Poetyckiej
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuje za odwiedziny i komentarze