Relacja z miejsca, w którym nic się nie dzieje
Richard Linklater, znany z takich filmów jak „Przed wschodem słońca”, „Po zachodzie słońca” i „Przed północą”, poszedł krok dalej i zrealizował obraz – Od sześciolatka do osiemnastolatka czyli Chłopięctwo - „Boyhood”. Żeby oddać możliwie prawdziwie i wiernie przemianę dzieciaka w chłopaka postanowił kręcić przez 12 lat. Pomysł z pewnością oryginalny na poziomie jednego filmu ale nieco mniej na tle wieloletnich seriali, w których dziecięcy aktorzy zdążyli nie tylko dorosnąć ale nawet się zestarzeć. Może nawet przekonałby mnie ten powiem prawdy i realizmu, gdyby film wykraczał scenariuszowo poza sprawy znane i ograne przez wszelakie filmy obyczajowe i dramatyczne. W „Boyhoodzie”, pomimo łez Patricii Arquette za odchodzącym do colleage’u synu, dramatów widz zbyt wiele nie uświadczy. Są rodzice (Arquette, Hawke), który nie są razem, ale jakoś się dogadują dla dobra dzieci, jest sztywny i ponury ojczym, są typowi koledzy i koleżanki czasu dorastania.
„Boyhood” jest dobrze zrealizowaną, przez niektórych aktorów nieźle zagraną, poprawnie polityczną telenowelą. Umiarkowanie dramatyczną, obyczajowo mieszcząca się w normach tego, co oglądając amerykańskie filmy i seriale wiemy o Ameryce. Bohater snującej się niemal 3 godziny opowieści nie jest zbyt interesujący (programowo normalny) a z czasem staje się irytujący, jak każdy buntujący się nastolatek (nieco ciekawsza jest siostra). Widz otrzymuje na koniec garść życiowych mądrości, które są jak przepowiednia pogody od bacy – „będzie padać albo nie będzie padać”. Garść poprawności politycznej - awans emigranta - pracownika fizycznego na kierownika restauracji i agitacja dzieci na rzecz Obamy (nieprzyjemna postać miłośnika Republikanów określa jasno polityczne poglądy reżysera). Zabrakło historii, która wzruszy, zaskoczy, da coś do myślenia a pozostała nostalgia, że przed kryzysem było fajnie a teraz już niekoniecznie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuje za odwiedziny i komentarze