2 mar 2014

Oscary 2014 - moje wrażenia


Spośród dziewięciu nominowanych filmów zdążyłem obejrzeć osiem (poza Tajemnicą Filomeny). Postaram pokrótce podzielić się swoimi wrażeniami.


Ona


„Ona” jest filmem o bliskiej przyszłości i dlatego wydaje się bardzo realistyczny pomimo tego, iż główny bohater zakochał się w swoim systemie operacyjnym. Programie inteligentnym, empatycznym, wyrozumiałym, o miłym, frapującym głosie. Głosem, który wysłucha, zrozumie tylko nie może poklepać po ramieniu. Już teraz mamy do czynienia z ludźmi dla których Internet i internetowe znajomości dominują nad rzeczywistością. W świecie trudnych wyborów i niedoskonałych uczuć jest to forma eskapizmu, gdzie człowiek może sobie resztę dopowiedzieć, tworząc „nowy, lepszy świat”. To film spokojny i wręcz kameralny, pomimo całego przyszłościowego anturażu, zmierzający w finale do jednego możliwego rozwiązania i rozczarowania. Na tle rozbuchanych i nerwowych „American Hustle” czy „Wilk z Wall Street” reżyser i aktorzy nie machają mi przed nosem rękoma i nie wylewają swoich emocji i frustracji. Wolę, gdy widza pozostawia się z choćby niewielką refleksją a po tym filmie byłem nastrojony refleksyjnie. 


Grawitacja


„Grawitacja” to blockbuster, którego scenariusz i gra aktorska niczym się nie wyróżniają. Całym smaczkiem (a w zasadzie wielkim smakiem) jest kosmiczna otoczka. Cała akcja dzieje się na orbicie okołoziemskiej, Ziemia jest zatem w zasięgu wzroku a jednocześnie piekielnie odległa, gdy dochodzi do kosmicznego wypadku. W każdym ruchu przeszkadza brak grawitacji i wtedy widz uświadamia sobie, jak to miło mieć twardy grunt po nogami. Na scenie dwóch aktorów, którzy nie mają aż tak wiele do zagrania. W takiej sytuacji film może uratować charyzma głównego bohatera a tym okazuje się matka, która straciła córkę i wybywając w kosmos chciała się odciąć od wspomnień. Kiedyś, aby uciec przeszłości można było wyjechać do innego miasta, kraju, kontynentu albo na bezludną wyspę. Teraz mamy wszechświat, który okazuje się pusty, ciemny i smutny i film niestety sprawia nieco podobne wrażenie. Gdyby nie efekty specjalne z pewnością nie byłoby całego zamieszania. Najmilszym momentem w filmie, była chwila, gdy Sandra Bullock w końcu wypełzła na piaszczysty brzeg. Grawitacja zaczęła działać.

Nebraska

W porównaniu do reszty nominowanych obrazów film ekstremalnie kameralny, tani w produkcji a w dodatku czarno – biały. Obraz niespieszny, powolny ale jednak niemęczący dłużyznami, w czym zasługa zdjęć i melancholijnego krajobrazu Nebraski. Alkoholik Woody zmierza w ostatnią podróż, aby zrobić coś ważnego, pomimo tego, iż jego rodzina wie, że to wszystko jest nieporozumieniem i picem na wodę. To film o nieciekawej starości, gdyż tylko nieliczni przecież będą mieć ją ciekawą. O momencie życia, gdy wszystko już się widziało, zrobiło i opowiedziało a rozmowy z rodziną są zdawkowe i są tylko pustą celebrą. „Nebraska” zarobiła najmniej spośród nominowanych filmów i trudno się temu dziwić. Co to za bohater, który jest stary, nieciekawy, mało gada, lubi się napić a nawet nie potrafi się uczesać? (tak, piję do „Wilka”). Woody chciał czegoś w życiu dokonać i lepiej późno niż wcale. Przy okazji, niejako niechcący, mógł jeszcze poznać bliżej niektórych członków swojej rodziny, pewnego starego przyjaciela a w szczególności, poznać własnego syna. Prawie jak wygrać na loterii. Szerzej o filmie piszę tutaj: Pierwszy i ostatni

Wilk z Wall Street


Film na ciągłym spidzie, nieustannym ruchu – seks, narkotyki, zarabianie pieniędzy i nieustanna zabawa. W zasadzie, czy oni w ogóle śpią? Scorsese chciał pokazać świat zepsutych milionerów, ludzi, którzy się szybko dorobili (robiąc przekręty) i z tej radości dostali małpiego rozumu. Czasem można było odnieść wrażenie, że małpa z brzytwą byłaby bardziej zrównoważona od nich. Trudno mi się utożsamiać z głównym bohaterem i jego kolegami – nie ten kraj, nie ten charakter, nie to podejście. Rozumiem, że reżyser chciał pokazać pogoń za pieniądzem i zepsucie, ale wystarczyłoby gdyby poszalał przez godzinę projekcji a resztę, niemal trzygodzinnego filmu, poświęcił na zgłębianie postaci. Tymczasem wszyscy są powierzchowni, sztampowi i komiksowi a z czasem, nawet nudni. Nie tego się spodziewałem i nie tego oczekiwałem. Nie mam ochoty oglądać tego filmu drugi raz.

Witaj w klubie

Film w którym dwaj znani aktorzy poświęcili się dla roli. Romantyczny i ładny McConaughey bardzo schudł, zbrzydł i został teksańskim cwaniakiem a piękny Leto został transwestytą. Doceniam dekonstrukcję emploi tych panów. Sam obraz snuje się niespiesznie ale całkiem ciekawie. Scenariusz może nie powala ale gra aktorska jest na niezłym poziomie. Ten film w zasadzie ani mnie specjalnie ziębi ani grzeje. Opowiada o czymś, co mnie nie dotyczy, ale jednak dotyka. Śmiertelna nieuleczalna choroba skłania do rzeczy o które byśmy się nie posądzali, zmienia nas i nasze podejście do rzeczy obcych. Pokazuje także, że gdy zaistnieje potrzeba a prawo nie daje bohaterom szans na przeżycie to trzeba sobie radzić i te prawo skutecznie i sprytnie obejść. Tym obejściem jest właśnie założenie klubu, w którym główny bohater udostępnia leki na AIDS sprowadzone z Meksyku. Czuć tutaj klimat lat 80. gdy ta śmiertelna choroba była czymś nowym a większość ludzi nie wiedziała jeszcze jak z nią żyć i jak reagować na osoby nią dotknięte.

American Hustle


Przyznam szczerze, że nie wiem dlaczego filmy Russella są corocznie nominowane. O ile „Poradnik pozytywnego myślenia” był jeszcze strawny a nawet na swój sposób inny a przez to ciekawy to „American Hustle” jest pusty i chaotyczny. Spasiony Bale w ciemnych okularach stracił na swoim uroku i charyzmie, Cooper jest irytujący i nawet Lawrence jest średnio ciekawa. Z tego filmu najlepiej pamiętam dekolty Adams, Lawrence oraz fryzury Coopera i Bale’a. Świetnie dobrana została muzyka rodem z lat 70. W filmie jest pewne intryga kryminalna, jest dochodzenie, są prowokacje ale odniosłem wrażenie, że to wszystko na niby, dla żartu, przerysowane. Najlepiej wypadł (w małej rólce) Robert de Niro i dlatego nie rozumiem tych czterech nominacji aktorskich. Być może jestem staroświecki albo się zwyczajnie nie znam, ale maniera reżyserka Russella do mnie nie przemawia. Być może, gdyby inny reżyser podjął się reżyserii a scenariusz był trochę lepszy powstałby film na miarę naprawdę dobrego kina. Tymczasem odniosłem wrażenie spożywania produktu wybrakowanego, który miał być spod lady a był chyba spod stołu. Jednak szkoda.

Zniewolony


To film przed którym długo się broniłem, bo nie chciałem znowu oglądać ciemiężonych niewolników i czuć się winnym, bo jestem biały. Jedynie renoma McQueena i uznanie dla jego twórczości przyciągały mnie do seansu. No i muszę przyznać, że powstał film niezły, wyrazisty, nie przeszarżowany z dopasowanymi kreacjami aktorskimi. Jedynie sama historia nie wstrząsnęła mną dostatecznie silnie, aby rozmyślał o niej dłużej niż jeden wieczór. Nie jest to jednak zapewne wina reżysera ale tematu, który został już przecież dość gruntownie przewałkowany. Pochylam się nad losem czarnych niewolników i wkurzam na bezmyślność i podłość ich białych panów. Oprócz krwawego Fassbendera mamy jednak Cumberbatcha w wyrzutami sumienia, zdradliwego pijaczka, który za długi pracuje na plantacji wraz z niewolnikami i szlachetnego Pitta, który gwarantuje nam szczęśliwy koniec. Ja jednak lubię być filmem zaskakiwany a tutaj zaskoczeń było niewiele. Tytuł gwarantował mi przecież, że wszystko się dobrze skończy. Choć z pewnością życie Solomona, jak i jego stan ducha były już zupełnie inne, niż przed porwaniem na południe.

Kapitan Phillips


Walka kapitana z kilkoma chudymi piratami to głównie rozprawa psychologiczna. Zarówno Hanks jak i Abdi (dowódca piratów) są godnymi siebie przeciwnikami. Film oparty (ale nie będący lustrzanym odbiciem wydarzeń) na faktach trzyma w napięciu. Podobnie było w zeszłym roku z „Operacją Argo” ale „Kapitan Phillips” jest filmem lepszym, co świadczy, że tegoroczne filmy stoją na wyższym poziomie. Ten film mówi też coś o globalizacji, gdy biedny spotyka się z bogatym, jeden musi napadać, aby przeżyć a drugi myśli, żeby dzieci wysłać na dobre studia. Ich motywacje i cele są odległe i nagle spotykają się u wybrzeży Afryki i muszą ze sobą rozmawiać, przekonywać do swoich racji, wytrzymać próbę nerwów. To film znajdujący się gdzieś pośrodku pomiędzy rozbuchanym „Wilkiem”, „Grawitacją” i „American Hustle” a „Nebraską”, „Ona” i „Witaj w klubie”. Nie jest jednak średniakiem.


Podsumowując:


Życzyłbym sobie aby wygrała „Nebraska” albo „Ona" ale to raczej mało prawdopodobne. Nie chciałbym, aby był to „Wilk z Wall Street”, „American Hustle” czy „Grawitacja”. Nagrodę dostanie raczej „Zniewolony” (faworyt bukmacherów) a jeśli nie, to nagroda za reżyserię przypadnie McQueenowi. W kategoriach aktorskich typuję McConaugheya, Blanchett, Leto i Squibb (ale w tym ostatnim przypadku to raczej wishful thinking), zatem realnie preferuję Roberts (ewentualnie Hawkins, bo "Blue Jasmine" mi się spodobał). Tym samym Di Caprio znów chyba nie dostanie Oscara, ale grając w lepszych filmach wciąż ma na to szansę. Czego mu życzę, bo dał z siebie wszystko.

To nie ta "Ona", ale nie ma powodu do narzekań

Zdjęcie: filmweb.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuje za odwiedziny i komentarze