Pan Posłuszny znał dobrze miejsce na parterze, na wprost
windy. To tam mieszkańcy bloku zostawiali resztki chleba dla potrzebujących (a
może dla konia). Drugim takim miejscem był śmietnik (dokładniej zawieszenie
siatki na kontenerze) ale to chyba kłóciło się z nakazem moralnym, że chleba
wyrzucać nie należy. Parter w bloku był miejscem bezpieczniejszym i neutralnym,
raz tylko sprofanowanym przez nieczystości. Pewnego razu jednak Pan Posłuszny
zauważył, że zamiast zwyczajowych pozostałości, znalazły się tam zupełnie inne
przedmioty. Leżało tam kilka książek – Stary i Nowy Testament (wersje w małym
formacie), książeczka do nabożeństwa oraz … kodeks drogowy.
Znalezisko wzbudziło rozterki w jego umyśle. Czyżby ktoś uznał, że zamiast
strawy dla ciała bardziej potrzebna ludziom będzie teraz strawa duchowa? Ten
ktoś zwracał także dyskretnie uwagę, że warto poprawić swoją znajomość zasad
ruchu drogowego, aby uniknąć wypadku. Ten ruch, przy okazji ostatniego bicia
piany w mediach w sprawie pijanych idiotów rozbijających się po drogach,
urastał do rangi głosu niezadowolenia i nawoływał do opamiętania. Z drugiej
jednak strony, może to odkrycie świadczy o postępującej sekularyzacji życia w
Polsce. Zeświecczenie zdobywało kolejne obszary nawet na terytorium czerwonego
z natury Zagłębia. Temu komuś zabrakło jednak
odwagi, aby zerwać z religią w sposób wyraźny i jednoznaczny, gdyż wolał
podrzucić nieszczęsne wydawnictwa chyłkiem koło windy, aby nikt z okien bloku
nie zauważył jego ostentacyjnego zerwania z Kościołem. Ten ktoś uznał także, że
jest na tyle wyśmienitym kierowcą, że nie potrzebuje już kodeksu drogowego.
Plwa na kodeksy – jak Książę Bogusław z „Potopu” plwał na ichnie „testamenta” i
plwa na zasady moralne. Panu Posłusznemu przypomniał się wtedy husarz Lucuś z
opowiadania Mrożka, który walczył z systemem pisząc groźne hasła w ubikacji
dworcowej.
Tymczasem Pan Posłuszny wyniósł kilka zgniecionych
plastikowych butelek do specjalnego kontenera. Pomimo próśb administracji zamieszczonych
na windzie i na samym kontenerze, większość mieszkańców nie uważała za
potrzebne i stosowne, aby butelki zgniatać. Być może czuli podświadomie, że
będą tym samym podobni do zbieraczy puszek a może uważali, że nie warto się
dodatkowo przemęczać. A może do umysłów wyćwiczonych w PRL-u nie mogło w żaden
sposób trafić, że taka działalność podwyższa koszty wywozu śmieci. Pan
Posłuszny zadumał się chwilkę nad losem Polaka, który w codziennych kontaktach
międzyludzkich mówił, że brakuje mu „pieniędzy”. Przed kamerą lub mikrofonem te
same „pieniądze” stawały się śmiesznymi „pieniążkami”, tak jakby miały wartość
żetonów z Monopoly. Te właśnie pieniążki czy pieniądze przeciekały im przez
palce, gdy zdziwieni dostawali rachunek za wywóz nieczystości. A książki koło
windy zniknęły już na drugi dzień. Wciąż jest tak wielu potrzebujących słów otuchy i pociechy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuje za odwiedziny i komentarze