11 kwi 2013

Pan Posłuszny i anarchohedonizm



        Pan Posłuszny przeżywał rozterki. Kiedyś podpisywano listy otwarte w obronie kultury, zapisów konstytucji albo w obronie „Dziadów” a osoba podpisująca narażała się tym samym na przyszłe nieprzyjemności. Niedawno list otwarty w obronie wolności słowa (przynajmniej tak to wyjaśniano Panu Posłusznemu), podpisali ludzie nauki i kultury w obronie ch… i prawa do swobodnego rzucania nim. Ch… jako narzędziem walki i dla precyzyjnego wyrażania opinii przez człowieka wykształconego posłużyła się pewna dyrektor placówki kulturalnej. W jej obronie stanął przywódca pewnego ugrupowania nazywając wykorzystanie narządu mianem „prowokacji artystycznej”. Pan Posłuszny znał z życia wiele takich prowokacji, gdy przebywał w mrocznych spelunach, ale nigdy nie kojarzył tego ze sztuką. Widocznie ch…ch… nierówny i wszystko zależy od używającego i kontekstu użycia. Także pewien znany dziennikarz, pozujący na etyka, filozofa i prawnika wykoncypował w pewnym programie telewizyjnym, iż ch… używać można, pod warunkiem, iż nie nawołuje się do agresji. Dyrektor do agresji nie nawoływała zatem sprawa była oczywista. Tutaj Panu Posłusznemu przypomniał się pewien incydent z lat 80. gdy był świadkiem, jak pewien dżentelmen nazwał jego znajomego właśnie per ch…, ale po chwili poprawił się i nazwał „Panem ch….”, co zmieniło diametralnie postać rzeczy i nie doszło do rękoczynów. Pan Posłuszny zrozumiał, że powstaje oto nowa świecka tradycja savoir-vivre-u. Można nazwać kogoś słowem powszechnie (dotąd) uważanym za obelżywe pod warunkiem, iż wzorem Albercika z Seksmisji doda się czarodziejskie słowo „agresywność jeden!”.
            Kolejnym źródłem rozterek Pana Posłusznego było skomplikowane zagadnienie „Czym się różni wypowiedź prywatna od publicznej”. Gdy pewien internauta założył stronę na której znieważał Głowę Państwa – były to wypowiedzi publiczne, podobnie rzecz się miała parę lat temu z pewnym bezdomnym na dworcu. Tymczasem zdanie dyrektorki na facebooku z opcją udostępniania „publiczna” zarówno jej zdaniem, jak też części jej akolitów i obrońców, opinią publiczną nie było. Wcześniej przekonywała, że słabo zna portal i chciała udostępnić wpis tylko znajomym, zapominając znów o starej rzymskiej maksymie „ignorantia iuris niocet”. Pal licho to wszystko, pomyślał Pan Posłuszny. To lekcja na przyszłość, aby uważać, co i jak się mówi lub publikuje. Już miał puścić w niepamięć całą sprawę i zająć się rzeczami poważniejszymi, gdy nastąpiła remisja schorzenia. Dyrektorka ukarana została naganą ze strony władz miejskich za używanie niewłaściwych słów ale broni nie omieszkała złożyć. Postanowiła się odwołać, dodając, iż uważa siebie za „anarchohedonistkę”. Po tym stwierdzeniu Panu Posłusznemu zaczęło się gotować pod kopułą. Pierwszy raz słyszał taki zlepek pojęć a oczami wyobraźni widział już osoby określające siebie mianem „anarchocyników, anarchopesymistów czy anarchokontestatorów”. Strach zajrzał mu w oczy, gdyż zgodnie z deklaracją ideową mogła w przyszłości podpalić teatr (anarchizm) a potem czerpać głęboką satysfakcję z tego faktu (hedonizm). A to już podpadało na walkę z systemem, choć nie wiedział jakim. Za dużo myślenia na dziś – pomyślał Pan Posłuszny. Sen uwolni mnie od wymogów nowoczesnego patrzenia na rzeczywistość, która zostaje pozbawiana fundamentów. Nie wiedział jednak dalej, bo sprawa ucichła, czy obiekt całej afery w końcu donosił czy też nie. Tak jakby było to jeszcze istotne.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuje za odwiedziny i komentarze