3 cze 2012

Nasz wielki dobrodziej


    Uroczystość wręczenia pośmiertnie Janowi Karskiemu Medalu Wolności przez Baracka Obamę zakończyła się gafą, która skutecznie przykryła rwący ciąg wiadomości o nadchodzącym Euro. Medal Wolności miast przynieść radość i poczucie uznania związał na moment głosy w przełykach. Zamiast poklepania po pleckach dostaliśmy pałką po nerkach. Poziom ignorancji ludzi Zachodu ponoć osiągnął zenit i teraz może już tylko pikować.
  Ja jednak myślę, że nawet dobrze się stało. Bo ile jeszcze lat zmagalibyśmy się z problemem „polskich obozów” a żadne medium zachodnie nie zamieściłoby o tym choćby dwóch linijek na ostatniej stronie?

   Tutaj zyskaliśmy niechcący sprzymierzeńca, który na pół roku przed wyborami powiedział z jednej strony coś, co zamroczyło Polonusów a z drugiej strony zaciekawiło zwykłych Amerykanów zadających sobie pytanie – co takiego palnął, że ci Polacy się tak awanturują? Republikanie zacierają ręce i dopisują punkcik na liście podpisanej „haki na Obamę”. 

   Zarazem, lepszego nagłośnienia sprawy nie wymyśliliby najlepsi spece od public relations. Jeden z najważniejszych polityków na świecie sam zwrócił uwagę na problem, z którym od lat nie może się uporać MSZ ślące seryjnie noty protestacyjne. Z drugiej strony, zrobił to w niezbyt nieodpowiednim czasie i miejscu, ale to już inna sprawa, choć z pewnością warta poświęcenia.

     Naprawdę, nie widzę powodu, aby na siłę domagać się przeprosin. Zamiast tego lepiej, aby Prezydent poświęcił chwilę czasu i wytłumaczył narodowi na czym polegało jego „przejęzyczenie”, choć przecież czytał a nie mówił „z głowy”, czyli z niczego. Nie warto przecież gniewać się na człowieka, którego wujek wyzwalał obóz w Auschwitz, on po prostu posługuje się symbolami i nazwami, które rozpozna każdy obywatel. Gdyby rozprawiał o Dachau czy Buchenwaldzie to wielu by pomyślało, że opowiada o swoich ostatnich wakacjach. Chodzi przecież o komunikatywność.
Każdy doskonale wie, że aby opowiadana historia się „sprzedała” musi być coś prowokacyjnego, przeinaczonego lub zwyczajne przekłamanego, aby ktoś się oburzył, zaprotestował, zażądał sprostowania lub przeprosin a już będzie się o tym mówić.
Dostaliśmy niesamowitą szansę od copywriterów człowieka z Chicago, aby rozprawić się z nieprzyjemnym skrótem myślowymi i zamiast gardłować, kłaść się Rejtanem i żądać niemożliwej satysfakcji, wykorzystajmy tę możliwość z zimną precyzją snajpera, nim ptaszek umknie spod muszki.
Na marginesie, Obama kiedyś wspomniał żartem, że musi być coś nie tak z  człowiekiem, który mieszkał w Chicago i nie stał się trochę Polakiem. Obama może mieszkał za krótko albo rozprawiał o smaku podwawelskiej lub Chopinie, pozostawiając tematy wojenne na lepszą okazję.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuje za odwiedziny i komentarze