rzeka drgnęła, wody odchodzą, ciało rozrasta się wysepką
rodzisz się nad ranem, gdy pasterze odnajdują topielców
a łożysko odsłania czarne kamienie. schniesz wpatrzona
we wrzącą wodę na piecu, potem zakopią cię do pasa
aby wyprostować nogi, co weźmiesz z ziemi to twoje
ręce kończą się na łokciach. boją się ciebie, woda
przy tobie jest żywa, jak wiecznie powracająca fala
podmywająca bagnisty półwysep. kiedyś zrzucą cię
z przywiązanym do stóp workiem śliskich kamieni
niepokojąco podobnych do oboli. burza opuści
szklankę wody, równowaga wytrąci się jak osad
a może zwiążą włosy, by nie straszyły rozpiętością
podpalą i spławią jak marzannę ostatnim wiankiem
tyle legenda. chyba widziałem cię w przejściu
pod miejskim nurtem, agitowałaś przeciw regulacji rzek
a może zbierałaś na protezy? gdybym przyłożył palce
do tętnicy wyłapałbym puls, sygnał nadawczy
minionego świata. może jestem częścią tej legendy.
chłopcem, który uderzał kijem w okna, gdy rzeka
szlamem zamykała płuca, otwierała się głowa
dziś rzeczy nie mają już właściwej wagi
odciąż więc swoją, oddaj mojego obola
a strzepię popiół z włosów
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuje za odwiedziny i komentarze