Do czego Amerykanom potrzebni są superbohaterowie
Lato skończyło się szybko.Nad Marysville w stanie Kansas
zawisły burzowe chmury, horyzont pękał bezgłośnie.
Martha McKenzy stojąc na skrzyżowaniu 34-ej i North Avenue
upuściła torbę z zakupami, owoce toczyły się po betonie.
Gdyby zbudować dla niej konfesjonał wyznałaby wszystko:
lalkę Lucy, prenumeratę nadziei, przepis na placki cebulowe.
Nawet to, że przed laty niejaki Clark Parker naśmiewał się
z jej małego biustu.
I jeszcze wrzesień - gdy w piecach dogasa milczenie
a na trawnikach płoną ofiarne stosy liści
dostojne i straszne jak ołtarz.
Lato skończyło się szybko.
Po zmroku stary farmer
przystanął na skraju miasteczka i spojrzał w niebo
czekając na ostrzeliwujący kukurydzę samolot
albo
na wiatr
przynajmniej.
Nieznany portret malarza
Przypuśćmy, że malarz jeszcze nie umarł,że wciąż ma dość czasu na zaparzanie sobie herbaty.
Gdy nikt nie patrzy, wystawia
sztalugę na balkon i skrobie wiersz.
Przypuśćmy, że malarz jest teraz młodszy
i rozróżnia jeszcze kolory miasta,
że to miasto jest niemą żebraczką, której
na chleb powinno się rzucać ot tak, bo nie poprosi,
a malarz nic sobie z tego nie robi
i gra głośno na akordeonie.
Przypuśćmy, że to wszystko potoczyło się trochę inaczej.
Malarz właśnie podkrada lizaki z cukierni na rogu,
a już za chwilę, w parku, jego dziecięca ciekawość
uniesie dziewczęcą sukienkę.
Wtedy, między tymi smukłymi nogami
dostrzeże łyżkę aluminiową
strąconą ostatnim oddechem
oraz malarza
w otoczeniu córek, wnuków i bogów
kłócących się o niedojedzoną porcję rosołu.
Władysława Emeryka mowa obronna
Pragnę jeszcze zaznaczyć, że to nie ja zabiłem Przybyszewską.To raczej ona sama, słodki proch jej potu,
ciało na którym łamały się wszelkie dłuta.
Ciało o którym można by pisać nowe ewangelie.
Pamiętam dzień, w którym ująłem glinę jej piersi.
Krzyknąłem krótko, rzucając miską o ścianę celi
złamałem swój kij żebraczy, wyszedłem.
Wiatr rozpinał pragnienie w oknach kamienic.
Potem była pokuta,
i ona - wciąż na kartkach wszelkich religii.
Proszę mi wierzyć, to nie ja pociągnąłem za spust:
rewolwer przechodził z ręki do ręki,
ale to raczej ona sama,
jej ręce, gdy malowała nam wszystkim
osobne ścieżki, odległe orbity.
Lecz tego już przecież nie ma, proszę nie szukać,
tak niewiele zostało - włosy
zawieszone wysoko na niebie.
Dawid Koteja, trupy, trupy, Klub Integracji Twórczych "Stowarzyszenie Żywych Poetów", Seria Poetycka Pisma Literackiego "Red", 2009 r.
To jest piękne:)
OdpowiedzUsuńcałość czy jakis szczególnie, bo w razie czego dysponuję tomikiem :)
OdpowiedzUsuńto przynieś na warsztaty:)
OdpowiedzUsuńDaria
całość całość, ale przynieś tomik na warsztaty:)
OdpowiedzUsuń