22 sty 2010

Czarno - biały świat. Recenzja "Rewersu"

    Na wstępie muszę napisać, że nie jestem specjalnie zaskoczony, iż debiutancki film Borysa Lankosza nie znalazł się na skróconej liście kandydatów do Oscara. Zarazem należy obiektywnie stwierdzić, iż nie jest to bynajmniej film zły ale mam przejmujące przeczucie, że mógł być to film znacznie lepszy. Apetyt rośnie w miarę jedzenia, ale gdy w trakcie jedzenia podane danie nie smakuje tak jak entuzjastyczne recenzje i hałas medialny sugerowały, to i spożycie następuje z mniejszym apetytem. 

Media obwieszczały niemal gromadnie, iż jest to w końcu film na miarę naszych potrzeb i możliwości i że nie jest to nasze ostatnie słowo a wprost przeciwnie- jest to początek wielkiej odnowy, nowej jakości na poziomie europejskim. 

Stwierdzam zatem, że zaczątek nowej jakości jest, ale nie jest to jeszcze rzecz, która skłoniła by mnie do stwierdzenia - tak, to jest film, który urwie jaja zachodnim krytykom, tak, że na dźwięk słów "polskie kino" nie będą już tylko wyciągać z pamięci Kieślowskiego, Wajdę czy Kawalerowicza (dwóch niestety już nie żyje a trzeci już chyba nie ma wiele do powiedzenia). Ten film może ich najwyżej przyjemnie połaskotać, ale tlenu im niestety nie odbierze. Nie będę streszczał "o co w filmie chodzi", gdyż można o tym przeczytać w wielu miejscach w necie, a tym bardziej nie będę wyjawiał szczegółów fabuły, czyli mówiąc slangowo "spojlerował" (choć nie zawsze uda się tego uniknąć) - to będzie głos zupełnie subiektywny.


         Zacznijmy od plusów, aby tymi plusami przesłonić minusy: obraz jest bardzo zgrabnie zrealizowany w czarno-białej konwencji, posiada swój artyzm, zadbano o detale, oddaje specyficzny zimny i niepokojący klimat lat 50, czyli czasów, gdy każdy był faktycznie podejrzany, każdy mógł donieść do wiadomych służb i każdy (nawet wysoki oficjel oddany Partii i Towarzyszowi Bierutowi) mógł zostać odwiedzony przez smutnych panów w filcowych kapeluszach i długich białych płaszczach- czego mamy przykłady w filmie. Pozytywną rolę w filmie odgrywa muzyka, która podkreśla ważne momenty i często daje wyraźnie znać o sobie. Minusem jest jednak sama fabuła, z tego co wiem pierwowzór literacki Andrzeja Barta to w zasadzie nowela filmowa, co też, moim zdaniem musiało i wpłynęło na sam film. Film ma swoje zabawne sceny, przy których kinowa publiczność wybucha śmiechem jak na popularnych komediach, odrobina uśmiechu i dowcipu w mrocznych latach 50-tych- to naprawdę ciekawa i udana zagrywka twórców, szkoda tylko, że oprócz przezabawnego i groteskowego księgowego nie pojawił się jeszcze choć jeden "wesoły" adorator panny Sabiny (oprócz samego Bronisława).

Nudnawo
         
Postacie matki i babci Sabiny są dobrze odegrane przez Jandę i Polony, ale są to ledwie naszkicowane rysy postaci, które niemalże w ogóle nie funkcjonują bez odniesień do głównej bohaterki. Podobnie zresztą sprawa się ma z główną bohaterką Sabiną i jej adoratorem Bronisławem- za mało tu informacji aby poznać ich lepiej, ich psychikę, czym się kierują w swoich wyborach, za mało jest dialogów a za dużo rwanych scen, spojrzeń, gestów i symboli, które mają chyba dać wrażenie głębi przeżywanych emocji.

         Moment zapoznania się Sabiny z Bronisławem jest jakby żywcem wyjęty z kina lat 50-tych, ona idzie ciemną ulicą a za nią skradają się "zakazane gęby" chcący poznać zawartości jej torebki, on pojawia się w płaszczu i kapeluszu w cieniu zapalając papierosa, po czym jednym potężnym ciosem powala jednego napastnika (drugi ucieka). Scena jest groteskowa podobnie jak spojrzenia i gesty Bronisława względem Sabiny jak i później jej matki (scena pocałunku w windzie i jedna nóżka bohaterki uniesiona w górę), ale muszę przyznać, ze mi się podobała. Ogólnie cały film sprawia wrażenie groteski umiejscowionej w latach 50-tych na zasadach kontrastu, iż nawet to co makabryczne staje się jakąś parabolą ludzkich wyborów i czasów w jakich przyszło im żyć. Nie mogę jednakże wgłębiać się w temat, gdy musiałbym w tym miejscu zdradzić ważne szczegóły fabuły. Jednakże nie odmówię sobie zastanowienia się, dlaczego Marek syn Sabiny i Bronisława okazał się gejem?, czy to jakaś lekka próba żartu z usilnych dążeń matki i babci bohaterki do jej zeswatania?. 

Marek ma także twarz ojca i jego uśmiech, ale chyba jest zupełnie innym człowiekiem (nie tylko w kwestii orientacji). Piękne kłamstwo Sabiny w temacie ojca Marka jawi mi się także jako pewien głos na temat lustracji (aby lepiej pewnych spraw nie odkopywać, bo nie przyniosą nic dobrego a nikomu nie będą służyć). Scena zapalenia znicza w jego intencji przy jednym z socrealistycznych pomników w Warszawie przy piosence The Animals- "Don't let me be misunderstood" (choć w innym nie gorszym wykonaniu), jest bardzo znaczącym i dobrym zakończeniem. Nie wiem także skąd Bronisław dowiedział się o złotej amerykańskiej monecie połykanej, wydalanej i na nowo połykanej przez bohaterkę- czyżby to kolejna metafora, że "oni wszystko wiedzą i widzą" jak Orwellowski Wielki Brat?. Na koniec muszę jeszcze dodać, że w filmie drażnią mnie pewne przestoje, które niewiele lub nic nie wnoszą do filmu a mają chyba za cel dodawać mu jeszcze artyzmu. Zamiast tego badania cukru w cukrze wolałbym więcej tekstu i przestrzeni. Podtrzymuję jednak zdanie wyrażone na początku- film nie jest zły, film jest niezły i dobrze rokuje dla debiutanta, ale czy zasłużył na aż tak wielkie trumfy w Gdyni?. Nie jestem do tego przekonany.
                               
                                                                                     

2 komentarze:

  1. Fajnie napisane, jeszcze nie widziałam filmu, tym bardziej więc obejrzę z ciekawością. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. To dobrze, bo z tego mojego pisania można się trochę zniechęcić, ale jednak najważniejsze są własne odczucia ;)

    OdpowiedzUsuń

Dziękuje za odwiedziny i komentarze