4 sty 2013

Mżawka z obłoków. Recenzja „Atlasu chmur”


         Tom Tykwer oraz rodzeństwo (do niedawna braci) Wachowskich uraczyło nas adaptacją książki Davida Mitchella pod tym samym tytułem. Książki, jak chyba większość widzów nie znałem, a uchodziła ponoć za niemożliwą do kinowej realizacji. I faktycznie, już na początku otrzymujemy kilka historii równocześnie, co powoduje niemałe trudności ze zorientowaniem się, o co w tym wszystkim chodzi. Z biegiem czasu opowiadania z różnych epok zaczynają się stopniowo krystalizować i wyjaśniać. Interesującym zabiegiem realizacyjnym było powierzenie głównych ról w każdej z opowieści tym samym aktorom, co wymusiło na charakteryzatorach wspięcie się na wyżyny umiejętności. Zadanie zostało wykonane, gdyż kilka postaci rozpoznałem dopiero sprawdzając później całą obsadę. Spośród aktorów nie chciałbym wyróżniać nikogo szczególnie, gdyż wszyscy dobrze (lub bardzo dobrze) wykonali swoją powinność, może z wyjątkiem Halle Berry, która jednak odniosła kontuzję na planie, co niestety widać po jej grze.     

Źródło: www.outfilm.pl
        
         W zasadzie wszystko jest na swoim miejscu – z pietyzmem oddane realia światów i niemniej znakomita realizacja, ale pomimo tego wszystkiego przez większość seansu czułem się zagubiony a zarazem znudzony. Być może trzeba obejrzeć ten obraz jeszcze raz, aby wyłapać smaczki i niuanse, gdyż ja większość uwagi poświęciłem utrzymaniu związków przyczynowo – skutkowych. Niestety, opowieści te są dość błahe a w dodatku odniosłem nieodparte wrażenie, że coś podobnego już wcześniej widziałem. I tak, historia z XIX wieku o przyjaźni i wspólnej podróży statkiem notariusza i zbiegłego niewolnika nasuwa mi pewne skojarzenia z „Amistad”. Wesoła opowiastka o pechowym wydawcy Cavendishu podsuwa na myśl „Lot nad kukułczym gniazdem”, gdzie Hugo Weaving jako pielęgniarka Noakes kojarzy się z siostrą Ratched na sterydach. Fresk science-fiction z klon em Sonmi-351 w roli zbawicielki i ikony wolności dla przyszłych pokoleń, nieodparcie wzbudza analogie z „Matrixem”. Oprócz tego mamy historie nieszczęsnego biseksualnego muzyka Frobishera z lat 30. XX wieku, który komponuje tytułowy „Atlas chmur”, opowieść z Tomem Hanksem w roli pasterza w najdalszej przyszłości na odległej wyspie a także Halle Berry jako dziennikarki na tropie pewnej afery w latach 70. XX wieku. I jakby na to nie patrzeć, tematem przewodnim wszystkich tych produkcji była walka o wolność.

Gdyby widzowi przed projekcją zarysować szkic całości mógłby być bardzo zaciekawiony, gdyż każda z historii posiadała pewien potencjał.  Niestety, cierpliwie śledziłem losy bohaterów licząc, że wraz z końcem zostaną one w jakiś zmyślny sposób powiązane i podsumowane. Zamiast tego kończą się dość przewidywalnie a całość można uznać za pewną ponowoczesną zabawę konwencjami. Nie najlepiej jest także w warstwie dialogowej. Kwestie wypowiadane przez aktorów często brzmią sztampowo, a dodatkowo otrzymujemy niezbyt pogłębione refleksje w temacie wolności. 

Film pod tym względem nie wnosi nic nowego a stanowi tylko pewną syntezę, jakby twórcy chcieli wykrzyczeć na koniec – popatrzcie, jak wiele istnieje definicji wolności i dróg do jej zdobycia. Z tym mogę się zgodzić, że wolność niejedno ma imię a jednostki dążą do wolności od czegoś lub do czegoś, ale jednak oczekiwałem więcej od filmu trwającego niemal trzy godziny. Nie zdołałem także zauważyć wielu powiązań między opowiadaniami, z wyjątkiem wątku w Nowym Seulu i samotnej wyspy na oceanie oraz płyty z tytułową kompozycją. W filmie są momenty, kiedy można się zaśmiać, zatrwożyć, jak i zastanowić, ale w ogólnym rozrachunku mam poczucie zbyt daleko idącej prostoty przekazu. Najbardziej chyba przemówiła do mnie historia Cavendisha, gdyż była najlżejsza i najmniej narzucała powagę tematu.

            Podsumowując: zabrakło mi poczucia spójności a żadna z historii nie została pokazana na tyle oryginalnie ani głęboko, aby poruszyć dostatecznie silnie coś, z czym wcześniej się nie zetknąłem. To lepsze lub gorsze opowiastki gatunkowe, w których powaga i patos zabijały powoli moje zaciekawienie. Jakoś trudno było mi na serio przejąć się losem tych zwykłych acz niezwykłych bohaterów.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuje za odwiedziny i komentarze