Budka Suflera śpiewała kiedyś „kiedy dają to brać,
każdy głupi to wie”. Słowa te głęboko wzięli sobie do serca urzędnicy NFZ oraz
członkowie Prezydium Sejmu i Senatu. Nie mogą sobie przecież pozwolić, aby
społeczeństwo albo, co gorsza, najbliższa rodzina pomyśleli, że są głupi. Nie
po to przecież zdobyli i okupują te państwowe posady, aby teraz rezygnować z
przysługujących im zgodnie z prawem premii i nagród. Ten rok, zdaniem fachowców,
ma być szczególnie trudny pod względem finansowym. No i co z tego? – mogliby zapytać
wszyscy beneficjenci publicznych pieniędzy. W tej branży nie mają większego
znaczenia wyniki (kwestia uznaniowa), nie ma znaczenia, że ktoś tam miesiącami
czeka w kolejkach (kolejki są po to, abyśmy nie zapomnieli czaru PRL-u) i
nieważne, że maleje pula środków na zabiegi, wizyty, leczenie etc. Przecież
gdyby oni nie wzięli tych pieniędzy to kiedyś na ich miejsce przyjdą inni i z
pewnością wezmą, co im się należy. Prawda? Strach przed tym, że ktoś nazwie ich
głupimi jest tak wszechogarniający, że po prostu muszą wziąć tę kasę. Nikt nie
lubi czuć się ośmieszony. No nie ma rady. Z drugiej strony, myśląc logicznie,
skoro ten rok ma być taki trudny to już w styczniu trzeba się zabezpieczyć. Trzeba
mieć ten łeb do pieniędzy, publicznych pieniędzy. Czym te gwiazdy ostatnich
doniesień medialnych różnią się od słynnej „chytrej baby” z Radomia? Przecież „każdy
orze tak jak może”, jak mówi prawda ludowa. Ona tylko przygarnęła wolnostojące
napoje (podając część innym) i już, wielkie mecyje, a cały Radom cierpi z
powodu łatki chytrości. Przecież takich „chytrych bab” są setki tysięcy. Jedna
weźmie książkę z autobusu (pochodzącą z programu rozwoju czytelnictwa), inna
butelczynę napoju a ktoś przyjmie przysługującą mu premię za słuszną i ofiarną
pracę na trudnym odcinku. Bierzemy bo leży, bierzemy bo nikt nie widzi,
bierzemy bo tak zostało zapisane. A biedną radomiankę ktoś nagrał i cały Internet
miał uciechę. Można prawić o moralności, solidarności społecznej, zaciskaniu
pasa itp. No i co z tego? Ponad wszystkim są „pieniążki”, bo słowo „pieniądze”
brzmi jakoś nieładnie, tak jakby…śmierdziało?
29 sty 2013
18 sty 2013
13 sty 2013
Ikona Ameryki znosi niewolnictwo. Recenzja „Lincolna”

Film przedstawia ostatnie miesiące życia Abrahama Lincolna (Daniel Day – Lewis) wiążące się z dwoma doniosłymi wydarzeniami – zakończenie wojny secesyjnej i zniesienie niewolnictwa. Day – Lewis nie tylko jest podobny do amerykańskiej legendy, podobnie chodzi i mówi, ale roznosi także po ekranie mgłę nienachalnej charyzmy, która powinna cechować wielkiego człowieka. Z jednej strony pokazano życie polityczne toczące się w Kongresie, jego kuluarach a także poza nimi – targi polityczne, kompromisy i dwuznaczne moralnie próby zdobycia potrzebnych głosów. Z drugiej strony, widzimy życie osobiste prezydenta, trudne relacje z niezrównoważoną żoną (Sally Field) co widać np. w czasie rozmowy a raczej monologu ze Stevensem, kontakty z dwoma synami, spośród których jeden koniecznie chce zaciągnąć się do wojska, aby coś sobie i innym udowodnić.
Wokół postaci Lincolna toczy się cała fabuła obrazu, jest on spiritus movens wszystkich posunięć i działań. Jedynym politykiem, który w jakimś zakresie dotrzymuje mu kroku jest jego republikański kolega Thaddeus Stevens (Tommy Lee Jones). Człowiek o poglądach radykalnych, który potrafi w surowych i dosadnych słowach je zaprezentować. Stevens jest zwolennikiem ostrego kursu wobec przegrywającego Południa a zarazem uznaje, że wszyscy ludzie są równi, bez względu na rasę i płeć. Lincoln na jego tle jawi się jeszcze wyraźniej jako działacz umiarkowany, chcący unikać decyzji gwałtownych, aby przynieść tym samym najmniej złego. Obaj jednak będę musieli pójść na kompromisy, tym bardziej trudne, gdyż przeczące ich charakterom i wyznawanym ideałom. Te trzy role można śmiało uznać za kluczowe dla całego filmu a zarazem zostały odegrane w sposób niemalże perfekcyjny. Ciekawostką jest tutaj fakt, że zarówno przeprowadzony casting jak i praca charakteryzatorów miały na celu jak największe upodobnienie wszystkich aktorów do ich historycznych pierwowzorów.
Wracając
jednak do postaci prezydenta. Został w filmie przedstawiony jako osoba dobra,
uczciwa i sympatyczna. Poczciwy melancholik a nawet flegmatyk, snujący raz po
raz filozoficzne rozważania, który równocześnie potrafi być mężem stanu,
uderzyć pięścią stół gdy potrzeba, albo analizować nocą raporty. Człowiek
skracający dystans, nieomal „brat – łata”, o całe dekady wyprzedzający Johna F.
Kennedy’ego czy Baracka Obamę. Ktoś nie pasujący do roli polityka a raczej
duchownego albo myśliciela ze swadą i dystansem komentującego rzeczywistość.
Ktoś, komu się ufa i kogo się szanuje, kto potrafi jedną celną i zabawną
anegdotą zmniejszyć narastające napięcie. Te cechy charakteru mogą spowodować,
że część widzów potraktuje film jako hagiograficzną laurkę.
![]() |
Źródło: www.overdose.am |
Obraz
potwierdza słowa wypowiedziane przez jednego z bohaterów, że przekupstwem i
kłamstwem osiąga się szczytny cel. Taka po prostu jest polityka. Dziś jednak
nie ma już takich mężów stanu patrzących dalekosiężnie na politykę, którzy
potrafią oprzeć się swoim doradcom, nie dbając szczególnie o efekt wizerunkowy.
Obecnie mamy technokratów, często pozbawionych charyzmy i luźno traktujących
wyznawane ideały.
W filmie mamy
do czynienia z patosem, który jednak jest w miarę często rozmontowywany
elementami humorystycznymi. Także scena w której główny bohater klęczy obok
kominka a obok niego stoi jego sekretarz stanu. Prezydent nie wydaje się wtedy
nadczłowiekiem znanym ze słynnego pomnika a kimś bardzo zwyczajnym i wręcz
kruchym. Można odnieść podobne wrażenie, gdy młodszy syn siada mu na plecach.
Wielki prezydent niemal ugina się pod jego ciężarem. Jak zauważa później
generał Grant, ostatnie wydarzenia spowodowały, że przybyło mu sporo lat.
Można
spostrzec także, jak zmienił się charakter dwóch głównych obecnie partii na
amerykańskiej scenie politycznej. Lincoln był pierwszym prezydentem pochodzącym
z Partii Republikańskiej. Demokraci byli wówczas oponentami zmian i w
większości nie chcieli zniesienia niewolnictwa. Dziś czarny prezydent jest
symbolem swojego ugrupowania, co dla wielu ówczesnych demokratów byłoby chyba
najgorszym koszmarem. Film Spielberga pokazuje także raczkującą jeszcze
demokrację – ostre spory, popisy oratorskie i oskarżenia o zdradę. Trudno obecnie
w rozwiniętych demokracjach o aż tak kipiące emocje.
Czy to film
ważny tylko dla Amerykanów? W pewnym zakresie tak. Widz europejski może nie
wychwytywać pewnych niuansów ani postaw i charakteru obu głównych partii.
Zniesienie niewolnictwa w kolebce demokracji było jednak aktem znaczącym dla
całego świata. W czasach gdy w Europie znoszono poddaństwo chłopów na
wschodzie, kraj wolności nie mógł trwać w anachronizmie. Koniec wojny
secesyjnej oznaczał też nowy początek dla Ameryki, jako kraju, który zacznie
dominować nad światem. Obecnie, gdy ta sytuacja ulega z wolna zmianie a Ameryka
tkwi w kryzysie wewnętrznym, film ten stanowi pewne przypomnienie, memento a
zarazem nadzieję, że znów nadejdą lepsze czasy. Z pewnością jest to propozycja
warta obejrzenia i przemyślenia.
10 sty 2013
Wieczór autorski Patryka Chrzana – promocja arkusza poetyckiego
W czwartek 17. stycznia odbędzie się kolejne ze spotkań prezentujących sylwetki polskich poetów współczesnych “wchodzącego pokolenia”. Tym razem gościem Galerii “Inny Śląsk” będzie Patryk Chrzan, poeta, dziennikarz, laureat ogólnopolskiego konkursu na zestaw wierszy “Arkusz 2012″ ogłoszonego w ubiegłym roku przez Tarnogórską Fundację Kultury i Sztuki. Wśród wielu tekstów, które spłynęły na konkurs, wiersze Patryka Chrzana wyróżnia “(…) rzadka i celna poetycka ironia. Jest to ironia w jakiś sposób heroiczna. (…) upomina się o zdegradowane wartości” – jak słusznie zauważa we wstępie arkusza Maciej Szczawiński (poeta, krytyk, redaktor Radia Katowice).
Spotkanie rozpocznie się o godzinie 19. Każdy z przybyłych gości będzie mógł otrzymać egzemplarz arkusza. Spotkanie poprowadzi Krzysztof Tomanek (poeta, przedstawiciel wydawnictwa)
Adres: Karola Miarki 2, 42-600 Tarnowskie Góry
Zapraszam
Etykiety:
impreza
7 sty 2013
Jeszcze o Rutce Laskier
Ze sporym poślizgiem, ale jednak. Mój wiersz o Rutce Laskier znalazł się ponad pół roku temu na blogu Biblioteki Gimnazjum nr 3 im. Henryka Sienkiewicza w Będzinie. Miało to związek z publikacjami na jej temat (artykuł w Dzienniku Zachodnim i kolejne wznowienia jej pamiętnika).
LINK
LINK
Etykiety:
wiersz
4 sty 2013
Mżawka z obłoków. Recenzja „Atlasu chmur”
Tom Tykwer oraz rodzeństwo (do niedawna braci)
Wachowskich uraczyło nas adaptacją książki Davida Mitchella pod tym samym
tytułem. Książki, jak chyba większość widzów nie znałem, a uchodziła ponoć za
niemożliwą do kinowej realizacji. I faktycznie, już na początku otrzymujemy
kilka historii równocześnie, co powoduje niemałe trudności ze zorientowaniem
się, o co w tym wszystkim chodzi. Z biegiem czasu opowiadania z różnych epok
zaczynają się stopniowo krystalizować i wyjaśniać. Interesującym zabiegiem
realizacyjnym było powierzenie głównych ról w każdej z opowieści tym samym
aktorom, co wymusiło na charakteryzatorach wspięcie się na wyżyny umiejętności.
Zadanie zostało wykonane, gdyż kilka postaci rozpoznałem dopiero sprawdzając później
całą obsadę. Spośród aktorów nie chciałbym wyróżniać nikogo szczególnie, gdyż
wszyscy dobrze (lub bardzo dobrze) wykonali swoją powinność, może z wyjątkiem
Halle Berry, która jednak odniosła kontuzję na planie, co niestety widać po jej
grze.
![]() |
Źródło: www.outfilm.pl |
W
zasadzie wszystko jest na swoim miejscu – z pietyzmem oddane realia światów i
niemniej znakomita realizacja, ale pomimo tego wszystkiego przez większość
seansu czułem się zagubiony a zarazem znudzony. Być może trzeba obejrzeć ten
obraz jeszcze raz, aby wyłapać smaczki i niuanse, gdyż ja większość uwagi
poświęciłem utrzymaniu związków przyczynowo – skutkowych. Niestety, opowieści
te są dość błahe a w dodatku odniosłem nieodparte wrażenie, że coś podobnego
już wcześniej widziałem. I tak, historia z XIX wieku o przyjaźni i wspólnej podróży
statkiem notariusza i zbiegłego niewolnika nasuwa mi pewne skojarzenia z
„Amistad”. Wesoła opowiastka o pechowym wydawcy Cavendishu podsuwa na myśl „Lot
nad kukułczym gniazdem”, gdzie Hugo Weaving jako pielęgniarka Noakes kojarzy
się z siostrą Ratched na sterydach. Fresk science-fiction z klon em Sonmi-351 w
roli zbawicielki i ikony wolności dla przyszłych pokoleń, nieodparcie wzbudza
analogie z „Matrixem”. Oprócz tego mamy historie nieszczęsnego biseksualnego
muzyka Frobishera z lat 30. XX wieku, który komponuje tytułowy „Atlas chmur”, opowieść
z Tomem Hanksem w roli pasterza w najdalszej przyszłości na odległej wyspie a
także Halle Berry jako dziennikarki na tropie pewnej afery w latach 70. XX
wieku. I jakby na to nie patrzeć, tematem przewodnim wszystkich tych produkcji
była walka o wolność.
Gdyby widzowi przed projekcją zarysować
szkic całości mógłby być bardzo zaciekawiony, gdyż każda z historii posiadała pewien
potencjał. Niestety, cierpliwie śledziłem
losy bohaterów licząc, że wraz z końcem zostaną one w jakiś zmyślny sposób
powiązane i podsumowane. Zamiast tego kończą się dość przewidywalnie a całość
można uznać za pewną ponowoczesną zabawę konwencjami. Nie najlepiej jest także w
warstwie dialogowej. Kwestie wypowiadane przez aktorów często brzmią sztampowo,
a dodatkowo otrzymujemy niezbyt pogłębione refleksje w temacie wolności.
Film pod tym względem nie wnosi nic
nowego a stanowi tylko pewną syntezę, jakby twórcy chcieli wykrzyczeć na koniec
– popatrzcie, jak wiele istnieje definicji wolności i dróg do jej zdobycia. Z
tym mogę się zgodzić, że wolność niejedno ma imię a jednostki dążą do wolności
od czegoś lub do czegoś, ale jednak oczekiwałem więcej od filmu trwającego
niemal trzy godziny. Nie zdołałem także zauważyć wielu powiązań między
opowiadaniami, z wyjątkiem wątku w Nowym Seulu i samotnej wyspy na oceanie oraz
płyty z tytułową kompozycją. W filmie są momenty, kiedy można się zaśmiać,
zatrwożyć, jak i zastanowić, ale w ogólnym rozrachunku mam poczucie zbyt daleko
idącej prostoty przekazu. Najbardziej chyba przemówiła do mnie historia
Cavendisha, gdyż była najlżejsza i najmniej narzucała powagę tematu.
Podsumowując:
zabrakło mi poczucia spójności a żadna z historii nie została pokazana na tyle
oryginalnie ani głęboko, aby poruszyć dostatecznie silnie coś, z czym wcześniej
się nie zetknąłem. To lepsze lub gorsze opowiastki gatunkowe, w których powaga
i patos zabijały powoli moje zaciekawienie. Jakoś trudno było mi na serio
przejąć się losem tych zwykłych acz niezwykłych bohaterów.
1 sty 2013
Subskrybuj:
Posty (Atom)