13 sie 2011

Felieton samochodowy


„Trzeba było stu lat, by stworzyć samochód, trzeba było 3,5 mld lat, by stworzyć kierowcę”.
Muszę przyznać, że jest to teza bardzo śmiała i nie pozbawiona merytorycznych podstaw, choć można też uznać, że jest wysoce nieprecyzyjna. W obu przypadkach można stwierdzić z przekonaniem, że przecież proces nie dobiegł jeszcze końca. Już samo „stworzenie” nie oznacza jeszcze doskonałości, a nawet sam Wszechmogący potrzebował całego tygodnia roboczego na swój wielki wynalazek. Trzymając się jednak odpowiednich proporcji, możemy się chyba pokusić o stwierdzenie, że sto lat na stworzenie samochodu nie jest dla człowieka wynikiem, którego mógłby się powstydzić. Szczególnie jeśli weźmiemy pod uwagę, jak wiele czasu zabrało mu samo wyjście z jaskini, wynalezienie druku czy odkrycie Ameryki. Bez samochodu mogę przeżyć, szczególnie gdy na dworze mróz a wóz ani rusz, ale bez przytulnego mieszkanka?, ulubionej lektury do fotela w tymże mieszkanku? i bez tego relaksującego przeświadczenia, jacy Ci Amerykanie są głupsi od nas? Sto lat na stworzenie tak pożytecznego przedmiotu to naprawdę świetny wynik. Pokuszę się o daleką analogię, ze złamaniem bariery 9,60 sekundy w biegu na sto metrów mężczyzn (tam sto i tu sto). Mam bowiem głębokie przeświadczenie, że w obu przypadkach to jeszcze nie koniec, gdyż Usain Bolt biega tak, jakby sam był wynalazkiem a może już nawet hybrydą (przyszłość ludzkości i motoryzacji)?
Z drugiej strony, powyższe zdanie napawa mnie smutną refleksją nad stanem ludzkiej kondycji. Znacznie łatwiej przychodzi podporządkowywać sobie krnąbrną materię, obrabiać ją podług własnego gustu i potrzeb, śmiało wdrażać usprawnienia, niźli samemu poddać się takim zabiegom. Sto lat na stworzenie samochodu? To tylko kropla oleju napędowego w maszynerii historii ludzkości. Tymczasem 3.5 mld lat wciąż wydaje się zbyt krótkim okresem czasu, aby stworzyć kierowcę, gdyż człowiek bywa nad wyraz oporny i konserwatywny w swoich przyzwyczajeniach. Ba, czuję się przekonany, patrząc po wyczynach określonych osobników, że człowiek nie został jeszcze ostatecznie ukształtowany a ewolucja postępuje niespiesznie. Co dopiero taki kierowca, bo gdyby natura chciała, abyśmy kierowali sprawnie pojazdami, wyposażyłaby nas bardziej hojnie pod tym kątem. Kierowca, to musi brzmieć dumnie, bo wsiąść do auta i jeździć potrafi każdy lepszy, ale zapanować nad materią wozu, powściągnąć żądzę popisu, okiełznać demona pędu i włos rozwiany na wietrze? Do tego potrzeba silnej woli, zmysłu przewidywania i zdrowego rozsądku a to wartości deficytowe i wciąż niemożliwe do uzyskania w laboratoriach w sposób syntetyczny.
Spoglądając przez jeszcze inną optykę, wpatrzmy się niewesołej prawdzie w bystre źrenice. Samochód jaki znamy, wydaje się być wynalazkiem odchodzącym już w strefę mroku, gdzie dołączy do kasety magnetofonowej, patefonu czy telefonu stacjonarnego. Za jakiś czas otrzymamy pojazdy sterowane w całości komputerem, gdzie rola człowieka zostanie zredukowana do włączenia odpowiedniego przycisku, podaniu miejsca docelowego i wygodnego ułożenia się w fotelu. Oczywiście, funkcje „kierownicze” nigdy nie zanikną, choć nie mam na myśli wyłącznie zawodu szofera, którego „posiadanie” chyba zawsze będzie świadczyło o statusie społecznym i zwykłym snobizmie.
            Minęło zaledwie sto lat od czasu jak pierwsi konstruktorzy zachłysnęli się swoimi wehikułami. Można się tylko uśmiechnąć, gdy przypomnimy sobie, iż pierwsze wozy sunęły z wolna po pierwszych szosach a przed maską szedł facet z chorągiewką, aby ostrzegać zaciekawionych tubylców przed nadciągającą maszyną. Wydaje się, że czasy romantycznych pionierów, których głównych celem było ulżenie człowiekowi i czysta pasja, odeszły już raz na zawsze.
Ja sam, przyznaję się bez bicia, prawo jazdy posiadam, choć z takowego nie korzystam. Kierowca ze mnie żaden a i motoryzacją nigdy się nie fascynowałem. Zawsze bowiem łatwiej i bardziej naturalnie, było mi wykonać woltę w dyskusji, niż zakręt na drodze.  Dlatego też pierwsze zdanie tego tekstu nieco mnie zniechęca, że będę potrzebował taki szmat czasu, aby stać się kierowcą, w pełnym tego słowa znaczeniu. Niemniej jednak pocieszam się, że ktoś niebawem stworzy coś takiego, co nie będzie wymagać ode mnie zbyt dużych umiejętności manualnych. Pozostaję zatem przy nadziei i wierzę, że nie okażę się głupcem.



4 komentarze:

  1. Prawo jazdy mam dwadzieścia lat i nic z tego nie wynika ;/

    OdpowiedzUsuń
  2. Dla przecietnego kierowcy - wezmy takiego pierwszego z brzegu, np mnie -), to: prawo jazdy nie jest zadnym wyznacznikiem umiejetnosci manualnych a jedynie dodatkowym zrodlem wolnosci. Samochod pozwala bowiem przeniesc sie z punktu "a" do punktu "b" o kazdej porze zachciewu. Kto nigdy nie kierowal boso jadac w jazzie przed siebie do nieokreslonego punktu "b", ten nie wie o czym mowie... Na zakonczenie peanu na czesc prawa jazdy pragne zaznaczyc, ze kierowanie samochodem jest wg mnie porownywalne do pisania. Pisanie takze daje poczucie wolnosci wedlug zachciewu. O kazdej porze... do punktu "b".
    Pozdrawiam -)

    OdpowiedzUsuń
  3. mnie się dużo łatwiej i naturalnie pisze a prowadzenie auta to poważniejsza sztuka, bo pisaniem nikogo nie przejadę, nie potrącę, pióra nie rozwalę o słup ;)

    OdpowiedzUsuń

Dziękuje za odwiedziny i komentarze