6 mar 2011

"Czarny Czwartek. Janek Wiśniewski padł"


            Film Antoniego Krauzego opowiada o wydarzeniach z grudnia 1970 roku, które miały miejsce na Wybrzeżu. Pierwsze co zwraca uwagę w obrazie to spory naturalizm poszczególnych scen oraz wrażenie dzieła paradokumentalnego. Dobrym rozwiązaniem było zatrudnienie aktorów mało rozpoznawalnych, co dodało filmowi wyrazistości i prawdziwości. Gdyby jedną z głównych ról zagrał znany powszechnie aktor lub aktorka, to film wyglądałby trochę mniej realistycznie. Z drugiej strony w rolach Gomułki i Kliszki bardzo dobrze sprawdzili się Wojciech Pszoniak i Piotr Fronczewski. Myślę nawet, że taki zabieg miał służyć przekonaniu widzów, że z jednej strony byli tacy sami jak oni, zwykli ludzie o zwykłych twarzach a z drugiej osoby z pierwszych stron gazet. 

Główną postacią (choć nie głównym bohaterem) jest Brunon Drywa, robotnik pracujący w Stoczni. Jego życie jest bardzo podobne do życia innych mieszkańców miast w tamtym okresie – praca w zakładzie, zbieranie pieniędzy na meble i starania, aby przeżyć do końca miesiąca. Historia Drywy jest tym bardziej trudna do zrozumienia, gdyż nie brał on udziału w strajkach a zginął postrzelony na stacji, gdy jechał do pracy na wyraźne wezwanie wicepremiera Kociołka. W tym momencie pojawia się zagadnienie - kto dopuścił się prowokacji, aby wzywać robotników do pracy w sytuacji, gdy stocznia była zamknięta i otoczona wojskiem. Kto miał interes, aby sprowokować masakrę w wyniku której ze swoim stanowiskiem pożegnał się Tow. Wiesław wraz z najbliższymi współpracownikami? Czy koniecznie musieli zginąć ludzie a inni stracić zdrowie, aby na szczytach władzy doszło do zmiany warty? W filmie pokazane są brutalne i wyraziste sceny strzelania do tłumu a także pacyfikacji i bicia schwytanych. Kto w zasadzie „nawinął się pod rękę” mógł zostać potraktowany jako występujący przeciwko władzy ludowej, za mógł być poniżany i bity przez funkcjonariuszy systemu. 

Źródło: polskieradio.pl

Film nie jest jednak czarno-białym freskiem, przedstawiającym walkę dobrych ze złymi. Pojawia się postać sekretarza Mariańskiego, który był „pierwszą linią” w dialogu między władzą a robotnikami i w zasadzie na nim i jemu podobnych, niskim stopniem urzędników, ten dialog się zakończył. Pojawia się także żołnierz, który eskortuje samochód z wdową po Drywie jadącą do szpitala a także urzędnik, który wykazuje współczucie i pomoc w czasie ekspresowego pogrzebu urządzonego pod osłoną nocy. Niewinny człowiek, który po prostu jechał do pracy pochowany ukradkiem nocą, jakby był co najmniej seryjnym zabójcą. Także rodzina zabitego nie mogła dłużej pozostać w swoim rodzinnym mieście, tak jakby władza bardzo obawiała się, że wdowa z dziećmi będą przypominać sąsiadom, co się stało z mężem i ojcem.

W samym filmie są ludzie mniej lub bardziej odważni, mądrzejsi, głupsi, naiwni lub zmanipulowani. Zły jednak jest sam system, w imieniu którego przemawia Kliszko posługując się doktrynalnym stwierdzeniem, że „do kontrrewolucji się strzela”. Choć czego można byłoby się spodziewać od aparatczyka, który z pewnością jak inni komuniści uważał, że „władzy raz zdobytej nie oddamy nigdy”. Doktrynerstwo zawsze skutecznie wyłączało myślenie. Władza w swojej emanacji wyższych jej funkcjonariuszy jest amoralna, skoro obrzuca Ludowe Wojsko Polskie ulotkami, jakoby demonstranci ranili w starciach ich współtowarzyszy. Władza ludowa wykorzystała manewr, który stosowała zarówno przed jak i po grudniu 1970 roku. Skłócić ze sobą określone grupy czy warstwy a potem wykorzystać ich strach. W takiej sytuacji konfrontacja zazwyczaj jest trudna do uniknięcia.

W filmie mamy dobrą puentę w postaci wyjeżdżającej rodziny zabitego, choć zarazem brakuje mi trochę tego samego w stosunku do wierchuszki władzy. Nie każdy przecież musi wiedzieć, że za te wydarzenia odpowiedzialność polityczną poniósł Gomułka i Kliszko, ale nikt tak naprawdę, nie poniósł odpowiedzialności karnej.

Trudno jest patrzeć na ten obraz jedynie w aspekcie kunsztu filmowego i aktorskiego, skoro jego treść dotyczy ważkich spraw z najnowszej historii Polski. Inaczej patrzę na niego ja, gdyż cieszę się, ze powstał film mówiący o tych wydarzeniach. Może pozwoli on bardziej krytycznie spojrzeć na ten czas osobom, zbyt mocno czasem tęskniącym za „ustrojem słusznie minionym”. Inaczej spojrzy na niego młody widz, który zobaczy przede wszystkim wielkie zamieszki uliczne, dziejące się w znajomych lokalizacjach. Zarazem coraz częściej mam wrażenie, ze historia ma coraz mniejsze oddziaływanie integrujące społeczeństwo a coraz usilniej zmierza do jego atomizacji, która postępuje też na innych płaszczyznach.

1 komentarz:

  1. There's nothing like a good riot - jak mawiają anglosasi ;]

    OdpowiedzUsuń

Dziękuje za odwiedziny i komentarze