wieczór ciepły jak świeży jabłecznik
nie można go pokroić, rozpada się po trochu
czerwcowy deszcz. połykamy wodę pod postacią
niewielkiej chmury. ja chciałbym być burzą
wedrzeć się pod bieliznę i wsiąknąć, zamieszkać
w twoich kościach i wyjść na starość. na trawie jest krew
bardziej krzepka od nas, ścieżka w lesie mniej zagubiona
biegnie nieśpiesznie do krawędzi. w czyjej kieszeni możemy się schować
czy czasem wolno podrażnić to coś, przymykając palcami powieki?
zaznaczmy miejsce rozsypując sól, póki jeszcze stygną
zbierzmy kamienie póki trzymają ogień, korę i patyki
póki przypominają postacie. muszę złapać oddech
pomiędzy oddechami, rozpakować z niezbędników potrzebne słowa
wrzucać partiami do ognia palącego się pod stopami, gasić
jak gaszono papierosy na rękach przesłuchiwanych
czy patrząc przez okulary zdjęte z twarzy, która właśnie zmarła
zobaczę coś więcej? przez wyłom w lesie spozierają eliptyczne
oczy morderczyni. wczoraj dosięgły naszych szyi, spiętrzając
wartkie nurty. wylaliśmy się jak mleko
na językach wytrąciła się sól, zliżą nas kocięta
które cudem przeżyły próbę wody. nasze cienie
patrzą na nas z góry
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuje za odwiedziny i komentarze