25 gru 2012

Thriller prowincjonalny. Recenzja "Pokłosia"


„Pokłosie” w reżyserii Władysława Pasikowskiego było filmem oczekiwanym z dwóch powodów. Po pierwsze, scenariusz miał dotykać spraw niezwykle delikatnych i kontrowersyjnych, jaką były relacje polsko – żydowskie w czasie wojny oraz współczesny stosunek Polaków do Żydów. Po drugie, była to pierwsza pełnometrażowa produkcja reżysera i scenarzysty od jedenastu lat. Wraz z premierą, która miała miejsce 9 listopada 2012 roku, rozpoczęła się ogólnokrajowa debata, która z pewnością zachęciła wiele osób do odwiedzenia kin.

Film opowiada o losach dwóch braci - Józefa (Maciej Stuhr) i Franciszka (Ireneusz Czop), którzy będą musieli stawić czoło trudnej prawdzie i niemniej trudnym sąsiadom. Jeden z nich właśnie wrócił z Ameryki, co nie wywołuje entuzjazmu u młodszego, który wszedł w bliżej jeszcze nieokreślony zatarg z okolicznymi autochtonami. Franciszka niemiło powitały również rodzinne strony, gdy po krótkiej leśnej eskapadzie stwierdził brak podręcznego bagażu pozostawionego na drodze (skąd taka ufność czy lekkomyślność u człowieka wracającego z USA?). Niebawem braterski konflikt wejdzie w kolejną fazę, gdy okaże się, że Józef rozmontował gminną drogę z żydowskich macew, które umieścił potem na własnym polu. Zderzenie z lokalną społecznością wisi już na końcu włosa ale prawda, która nadejdzie okaże się straszniejsza od wyzwisk, pięści i morderczych spojrzeń.


Obraz został nakręcony z konwencji thrillera – mroczna wieś, pomroczni mieszkańcy przez chwilę nawet podobni do zombie (nocna scena przy kościele) a ponadto odpowiednia muzyka i gatunkowy klimat - w czym zasługa zdjęć Pawła Edelmana. Pod tym względem trudno jest znaleźć jakieś mankamenty i intencja połączenia ciężkiej tematyki z ciężkim klimatem wydaje się uzasadniona. Gorzej jest niestety z potraktowaniem tematu czyli scenariuszem i dialogami. Pasikowski daleki jest od wysokiej formy z czasów „Krolla” czy „Psów”. We wczesnych latach 90. stał się reżyserem kultowym nie tylko z powodu tematyki, którą niechętnie podejmowali inni ale także z powodu żywego tekstu, który w ustach bohaterów nabierał autentyczności. W „Pokłosiu” najbardziej wiarygodni są odtwórcy ról starych ludzi, zarówno pod względem używanego języka jak i zachowania. Swoje trzy grosze wtrącili również Jerzy Radziwiłowicz (w roli proboszcza) i Zbigniew Zamachowski (jako komendant lokalnego posterunku). Mieszane uczucia mam w stosunku do kreacji Macieja Stuhra, gdyż trudno uwierzyć mi w motywy postępowania jego postaci, z kolei figura Ireneusza Czopa zbyt często trąci sztucznością. Scenarzysta nie dał też szans poznać bliżej osobowości księdza Pawlaka (odtwarzanego przez Andrzeja Mastalerza), który zdaje się być przywódcą duchowym mieszkańców niezadowolonych z postawy młodszego Kaliny. Mogę jedynie spekulować, że jest on symbolem całego Kościoła, który najchętniej przecież zamiótłby całą sprawę pod dywan (czy raczej pod ziemię).

Źródło: natemat.pl

Największą bolączką tego filmu jest jednak przewidywalność. Dla osoby zainteresowanej taką tematyką scenariusz zmierza po wykształconych koleinach i można stosunkowo łatwo zorientować się, co wydarzy się w kolejnej istotnej scenie. Widać wyraźnie, że Pasikowski posiłkował się garściami wydarzeniami z Jedwabnego a kulminacyjne zdarzenie brnie w groteskę, jakby reżyser chciał dodać zbyt dużo gazu i wybił pedałem dziurę w podłodze, przez co stracił kontrolę na pojazdem. Przemiana obu bohaterów nie przekonuje mnie do końca. Odważnego  i konsekwentnego ogarnia strach wskutek zderzenia z brzydką prawdą, a strachliwy i ugodowy znajduje pokłady dodatkowych sił. Mogę to jednak uzasadniać większą wrażliwością Józefa od dość nieokreślonego psychologicznie Franciszka.

Obrazowi brakuje większej wielowymiarowości, której zawsze oczekuje od filmów, które pragną dotykać skomplikowanej historii i wstrząsać umysłami. Polska wieś jawi się tutaj jak ze standardowego wyobrażenia mieszkańców Zachodu – jest ciemno, smutno, sporo agresji i zakłamania. Ja doskonale wiem, że są tacy ludzie i znam ich język, którzy będą nienawidzić Żydów z definicji, choć sami nigdy żadnego nie widzieli i chyba nie zobaczą. Niemniej, przerysowanie jest często zbyt duże, jakby autor specjalnie chciał zadrażnić i wywołać falę kontrowersji. Rozumiem taki zabieg, gdyż czasem tylko włożenie noża w starą i nieestetyczną ranę, o której nie chcemy już pamiętać, pozwoli zacząć mówić o czymś jasno i szczerze. Z drugiej strony, odnoszę wrażenie, że jest to zasadniczo propozycja dla szerokich mas konsumenckich, które Pasikowski bardzo chce oświecić i podrapać po policzkach. Cóż, w końcu zawsze był twórcą popkulturowym a nie filozofem kina.

Przyjmując pewne kryteria obraz mogę potraktować jako bardzo dobrze zrealizowany „produkcyjniak”, którego zadaniem było postraszyć (w warstwie thrillera) jak i zmusić do rachunku sumień i być może spowiedzi (na gruncie społeczno-politycznym). Bardzo trudno było mi ocenić ten film, gdyż wiem, że historia nie lubi uproszczeń na jakie, siłą rzeczy, pozwala sobie kino. Zarazem, były w nim momenty prawdziwe i mówiące coś istotnego o ludzkiej złej naturze, która nie zna podziału na narodowości. Nie wiem, czy ten film coś zmieni, ale mam nadzieję, że wywoła modę na obrazy, które będą podejmowały tematy z naszej pogmatwanej historii, bez nadmiernego naginania się do gustów i umysłów szerokiej publiczności.
Jedenaście lat przerwy w kręceniu pełnego metrażu to okres bardzo długi dla reżysera i widać, że stracił on nieco czucie w palcach, ale mam nadzieję, że jeszcze nie stracił go na dobre.

                                                                                   

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuje za odwiedziny i komentarze