20 lis 2013
10 lis 2013
znaczący wiersz (II wersja)
wytnij mi numer – prosisz, podając karton i nożyczki
czasem rozumiem wprost, na wyrost, a masz wiele znaczeń
znaczysz dla mnie: ciemne ścieżki i zaułki, karty do gry
w pokera, gdy gram o ciebie dla pieniędzy na wspólny
dom i trawnik. gdy na turniejach tańca towarzyskiego
towarzyszy mi uczucie, jakbym chciał – otworzyć ogień
zaciągnąć się, do legii cudzoziemskiej,
gdy komuś starasz się przychylić nieba, musisz uważać
może sprężynować. przejście przez życie suchą stopą
jest niemożliwe, gdy chcesz dojść do źródła,
wyciąłem ci numer, pierwszy, zamoczyłem stopy do pasa
płynę szybciej tam gdzie przypis i załącznik, gdzie łączą się
światy a niebo jak stary myśliwski nóż, wchodzi po rękojeść
zjesz z ręki, jak sikorka uwolniona z więzi
na mnie kładziesz dłonie
uszy po sobie
Etykiety:
wiersz
30 paź 2013
Powrót do Edenu – recenzja tomiku „Zmiany klimatyczne” Zenona Dytki
„Zmiany klimatyczne” to kolejna z książek Zenona Dytki, poety -
niepoetyckiego, którego sposób pisania umiejscawia go w autonomicznej niszy. Po
lekturze można odnieść wrażenie, że autor konsekwentnie przeczy opinii
Gombrowicza na temat poezji zawartej w „Dziennikach”. Wiersze Dytki zazwyczaj odległe
są od chemicznego produktu, poddanego kondensacji i podanego jako cukier w
stanie czystym. Rzadko słodzi a znacznie częściej soli swoje wypieki poetyckie,
unikając także innych zbędnych przypraw.
W wierszach tych pojawia
się zwykły człowiek, dalece odległy od pejoratywnego wizerunku poety. To
postać, która dość śmiało wyznaje swoje słabości, strachy i refleksje na temat
kondycji współczesnego świata. Bohater, która przeżywa przygody w tramwaju, na
balkonie czy w Empiku. Choć nie jest to polowanie na lwa w Afryce, jest to
sytuacja życiowa, która może spotkać każdego z czytelników, ale niewielu z nich
pomyśli o tym w kategoriach wyznania literackiego. W tej poezji autor zlewa się
z podmiotem lirycznym w jedną figurę, co nadaje jej znamion szczerości i
autentyczności a także przekonania, że obcujemy z konkretną, ukształtowaną w
pełni osobą, a nie ze zmiennym bytem literackim.
Dytko pisze zatem o kobietach, Bogu,
muzyce, pracy, relacjach międzyludzkich, przyrodzie i poszukiwaniu prawdy. To
jego uniwersum, które wbrew pierwszemu wrażeniu, po wymienieniu składowych,
okazuje się nad wyraz spójne. Każdy z tych elementów, a może nawet żywiołów,
jest przecież przedmiotem zainteresowania każdego świadomego, krytycznego wobec
rzeczywistości człowieka.
Krytyczny stosunek do
otoczenia pojawia się już w wierszu „Monstrum”:
widziałem twarze nic nie wartych
ludzi/gdyby życia wiecznego nie było/nie byłoby już nic (…) powłóczą nogami z
nudów nie wiedzą co mają robić i zaczepiają mnie (…) a także w „Jak siebie samego”, gdy
wyraża wręcz aprobatę z powodu wzrostu liczby osób aseksualnych, pisząc: może i dobrze/będzie nas coraz mniej/nie żal
nikogo/nawet samego siebie.
To symptomatyczne dla tej literatury. Dytko nie operuje jednak wyłącznie
na wysokiej nucie i często poważne osądy i konstatacje obtacza ironią i
dystansem, gdy np. porównuje ludzi do ptaków, gdyż tak jak one, lubią się
przebierać w „cudze piórka”, bo przecież „trochę oszustwa przydaje się w
życiu”. Autor przyznaje, że bardzo krytykuje ludzi, gdyż ci po prostu się zmienili.
Sprawia to dojmujące przeświadczenie, iż świat nie zmierza w dobrym kierunku i
ulega nieustannej degrengoladzie. Pierwsze zetknięcie z „obojętnością na zło”,
które pojawia się w tej twórczości, poeta doznał jeszcze na początku szkoły. W
tekście pod wymownym tytułem „Lekcja nienawiści” wyznaje, jak został
niesłusznie oskarżony a prawda i obiektywizm zostały zakrzyczane, podobnie jak ostatni
sprawiedliwy, bo „tylko jeden uczeń stanął w mojej obronie”. W wierszu „Szkoda
gadać” narzeka na brak szacunku, który przejawia się marnowaniu kupowanej
żywności. Stwierdza wreszcie, że „dajemy morzu plastik karmimy nim ryby po czym
sami je spożywamy (…) to szczytowe osiągnięcie rozumu”.
Dytko bardzo często
szuka analogii między światem ludzi a światem zwierząt. Jednak nie ma na myśli
żadnych szlachetnych i dostojnych stworzeń, ale zazwyczaj są to owady, pluskwy,
glony a nawet Obcy, który, jak prorokuje, kiedyś zasiedli naszą planetę. Tak
jakby odnosił się do nieustannej cyrkulacji wszechpotężnych sił przyrody, w
szczypcach której nawet najwięksi mocarze zostaną kiedyś pokonani i rozebrani
przez małe stworzenia i drobnoustroje. Przypomina o tym często, chcąc
przypomnieć człowiekowi o potrzebie pokory. Zarazem, jakby paradoksalnie, darzy
małe zwierzęta pewną specyficzną czułością. Ten motyw pojawia się także we
wcześniejszych książkach, gdzie autor jest takim „Św. Franciszkiem od owadów” i
np. w „Owadziej miłości” rozprawia, czy dobrze postąpił uśmiercając „owada
podobnego do kleszcza”, bo może było to jednak coś pożytecznego i posiadało
partnera. Takie pochylanie się nad małym życiem, wraz z pytaniem o istotę
miłości wyraża wrażliwość i szacunek dla przyrody. Przejawia się to także w
wierszu „To widać”, gdzie zauważa, iż w oczach bydlęcia: widać podziw dla piękna/umiłowanie luksusów wzniosłość/skłonność do
marzeń a nawet jakąś/formę religijności która musi z tego/wszystkiego wynikać. Tym
też sposobem zwierzęta, przyroda i Bóg stają się w tej twórczości pewną
jednością – koherentnymi elementami poetyckiego uniwersum autora.
W muzyce poeta wydaje
się poszukiwać ładu i porządku a także uspokojenia. Z jednej strony pojawia się
np. Beethoven a z drugiej muzyka z filmu „Fortepian”. Muzykę przyjmuje także
jako sens i cel życia, gdy w wierszu „Znów Beethoven” zauważa odkrywczo, że: na czymś cholernie mu zależało, a
czytelnik odnosi pewne wrażenie, że piszący te słowa łaknie posiadania tego
celu. Jemu samemu piękna muzyka kojarzy się latem, cieniem, brakiem wiatru i
spokojem, czyli miejscem podobnym do Edenu, do którego chciałby chyba często
powracać lub zostać na stałe. Jednocześnie jest wtedy „kochany przez samego
siebie”, co oznacza istniejący brak samoakceptacji, a także gdy pisze „nie
czuję żalu do nikogo nic mnie nie boli (…) wreszcie przestanę się bać ludzi
życia siebie – wszystkiego”. Słowa te brzmią niemal jak manifest i jednocześnie
są deklaracją ucieczki, eskapizmu.
Dytko poświęca kilka
tekstów relacjom w pracy, gdzie pod oznaczeniami – X, Y, Z kryją się realne
osoby, typy, które każdy czytelnik z pewnością spotkał na swojej drodze. Autora
wyraźnie drażnią powierzchowne oceny, wywyższanie się, czucie się lepszym. Ta
chęć zdominowania i zaszufladkowania bliźniego, wrogość wobec odmienności i
brak tolerancji, do której sam dojrzewał, to część gorszej i ciemniejszej
strony uniwersum.
Pozostają wreszcie
kobiety, które zaludniają ten poetycki świat zarówno po jego jasnej, jak i
mrocznej stronie. Jasną stronę reprezentuje wiersz „Pewne stałe”, gdzie wyznaje
szczerze, iż: źródłem mojej
twórczości/jest tęsknota za miłością/niezaspokojona miłość/do w miarę młodych
kobiet (…) co traktuje, jako „pewne stałe punkty odniesienia”. Na tym tylko
gruncie Dytko staje się czasami poetą lirycznym, gdy w wierszu „Dla Joanny”
pisze: więcej jest w oczach kobiety niż
może/się przyśnić mężczyźnie/w nocy i w dzień. Z drugiej strony w „Już
nigdy” potrafi zadeklarować dawnej miłości ze szkoły średniej, która namawia go
na spotkanie po latach, iż nie da się nabrać, „zwodzić za nos i ośmieszać
tańczyć w dyskotece jak błazen”. W swoim stosunku do kobiet jest
niejednoznaczny, ambiwalentny, tak jak różne i niezdefiniowane potrafią być
kobiety. To chyba jedyny obszar, który wymyka się jasnym ocenom w tej poetyce. Wskazuje
na to konstatacja, że piękne kobiety „zło zepsucie brzydotę i śmierć mają
wypisane na twarzy a mimo to są godne miłości (…). One umykają (jak zresztą
wielu mężczyznom) racjonalnym narzędziom poznawczym, wskutek czego realistycznie
i ściśle nastawiony do świata poeta (co może zabrzmieć paradoksalnie), wspomina
w jednej z puent, w stosunku do pewnej blondynki, o „logice rozmytej”, jako
jednostce naukowej. Dytko odsłania także rąbek romantyzmu, gdy pisze w wierszu
„Bez znaczenia czyli jak w: Kiedy Harry poznał Sally”, że „miłość nie musi być
spełniona cieleśnie wystarczy samo się ofiarowanie sama obecność (…) miłość jak
najbardziej bez zobowiązań w pełni anonimowa”. Choć to wynurzenie jednocześnie
zbalansował twierdząc, że „może zresztą to tylko owiał mnie łagodny wiatr to
bez znaczenia”. Stworzył tym samym wyłom w swoim krytycznym i naukowym stosunku
do rzeczywistości, wyjawił pragnienie każdego człowieka, jakim jest potrzeba
miłości.
Zenon
Dytko jest twórcą, który sprawia wrażenie, jakby nieustannie dziwił się
rzeczywistości, która zmienia się nie po jego myśli. Z jednej strony rozumowo
punktuje nieprawości, ale z drugiej, lubi dać upust marzeniom i nadziei.
Wspomina często o znaczeniu muzyki w jego życiu, ale jego wiersze nie są
rytmiczne ani melodyjne. Czasem wydaje się człowiekiem sprzeczności, do czego
sam się przyznaje wspominając o syndromie borderline
– nagłego przechodzenia od entuzjazmu do zdołowania. I takie bywają te wiersze,
których niewielka zawartość cukru mogłaby przekonać do degustacji Gombrowicza.
To rzeczywistość odmienna od znanych poetyckich światków a jednocześnie
stosunkowo bliska doświadczonemu życiem człowiekowi, nie zakrzywiona zanadto w
krzywym zwierciadle metafor i porównań. Cytaty z tej twórczości nie są w stanie
oddać specyfiki tego ukształtowanego głosu. Jednakże pewne słowa dość dobrze
oddają wrażenia po lekturze „Zmian klimatycznych”, w których wyczułem chęć
powrotu do Edenu, wyprawy w stronę ciepłego i bezwietrznego południa, gdzie
zawsze znajdzie się bezpieczny kawałek cienia.
piękne jest życie gdy nic nie boli/wielka
ulga gdy się kończy/jakbyśmy wychodzili po seansie z kina/ żal że pora się
żegnać i tylko/te kadry z życia/w głowie
„Słucham muzyki z filmu Fortepian”
16 paź 2013
Trzy wiersze z "Kolonii" Tomasza Różyckiego
Sylwetka Tomasza Różyckiego
Przylądek Horn
Wyjeżdżamy rano, tkliwa autostrada jest jak podmuch
wiatru, lekki alkohol, wyjeżdżamy z piwnic na światło.
Jak było możliwe, żeby raj dziecięcy tak szybko spopielał,
wystarczy dmuchnąć? Wyjeżdżamy na zawsze, jesteśmy
młodzi, przed nami nowe życie, a potem jeszcze pół.
Wieziemy bagaże, transporty będą się tłuc przez
wiele nocy. Jest kilka rzeczy, które musimy powiedzieć,
jest kilka ładnych przedmiotów, które straciły ważność,
pieniędzy nam wystarczy do pierwszego deszczu.
Za oknem samochodu kraj jest jeszcze szary,
a chwilę wyjdą z tej szarości trzydzieści trzy odcienie
czerni i kolor krwi. Zakopaliśmy nasze dzieciństwo,
to już kwestia religii. Za chwilę wyjdą te cienie
i będą biegły wzdłuż drogi jak sfora głodnych psów.
4 paź 2013
Pan Posłuszny i budowa społeczeństwa obywatelskiego
Pan Posłuszny przez lata wiele się nasłuchał o tym, że należy uczestniczyć w demokracji. Przed wyborami i referendami celebryci wszelkie maści namawiali go (nawet w czasie ciszy wyborczej), aby spełnił swój obywatelski obowiązek. W ostatnich czasach zasada ta jednak przestała obowiązywać. „Znane nazwiska” i autorytety zaczęły go pouczać, kiedy referendum ma sens, a kiedy go nie ma. Jeden z nich zauważył nawet łaskawie, że za środki bezsensownie wyrzucone za jego organizację można byłoby wybudować szpital. Jak jeden mąż przekonywali, że referendum na rok przed wyborami nie ma kompletnie sensu, choć w innym dużym mieście położonym niedaleko stolicy sens już istniał. Przed autorytetami Pan Posłuszny musiał schylić głowę i uznać swoją opinię za bez znaczenia. Musiał także przyjąć argument, iż z referendum lokalnego (za sprawą pewnych osób i partii) zrobiła się sprawa polityczna i bezpodstawna hucpa. Wiedział jednak przecież, że nie-polityczne może być tylko odwołanie sołtysa albo co najwyżej wójta, ale nie burmistrza czy prezydenta miasta. Wynikało to z poziomu rodzimej kultury politycznej, w której każda nieco większa sprawa publiczna czy obywatelska staje się polityczną. Taka to już lechicka mentalność.
Pan
Posłuszny rozważają sprawę doszedł do logicznego wniosku, że trzeba zmienić
wadliwą ustawę. Zakazać bowiem należy organizowania lokalnych referendów na rok
przed końcem kadencji (bo przecież za rok wybory) a także przez pierwszy rok
nowej kadencji (bo przecież przez pierwszy rok prezydent, burmistrz czy wójt
jeszcze nie zdąży się wykazać czy posprzątać po poprzedniku). Tym samym, każdy
nowo obrany włodarz nie będzie niepotrzebnie niepokojony przez jakieś
niezadowolone grupki, których celem jest tylko anarchia i obalanie demokratycznej
władzy. Aby jeszcze zaoszczędzić środki finansowe należałoby uprościć procedurę
wyborczą. Po co bowiem, co cztery lata organizować wybory, gdy naród z
bieżących przedstawicieli będzie zupełnie zadowolony? Zamiast kosztownej zabawy
w demokrację lepiej zrobić rzetelną sondę na dużej próbie wyborców z prostym
jak cep pytaniem: Czy chcesz nowej władzy i kosztownych wyborów czy może jesteś
zadowolony z obecnej? Ewentualnie można dodać trzecią możliwość – Zupełnie mi
to zwisa, którą można by zaliczyć jako popierającą aktualnie rządzących. Wybory
i wymiana tabliczek w Sejmie i Senacie sporo kosztuje a za to przecież można zbudować
tak wiele pożytecznych rzeczy.
Pan
Posłuszny nie był naiwny i wiedział dobrze, że organizowanie lokalnych referendów
to często sprawa polityczna i niewiele ma wspólnego ze spontanicznymi grupkami
oburzonych mieszkańców maszerujących na Bastylię. Martwiło go jednak, że dla
partykularnych interesów i ci z lewa, i ci z prawa, a nawet ci ze środka, teraz
i później będą poświęcać ideał budowy społeczeństwa
aktywnego i obywatelskiego. Ideał jakże piękny i jakże nierealny na chwilę obecną.
Pan Posłuszny bowiem wciąż bywał niepoprawnym idealistą.
Etykiety:
felieton,
komentarz,
Pan Posłuszny,
polityka
Subskrybuj:
Posty (Atom)