O Etgarze Kerecie – izraelskim pisarzu średniego pokolenia
dowiedziałem się w momencie, gdy zostało potwierdzone jego… polskie
obywatelstwo. Jego rodzice pochodzą z Polski, posiadali przed wojną polskie
obywatelstwo, mówili po polsku. Swoich dzieci w Izraelu języka nie uczyli, ale
jak wspomina sam autor, wykorzystywali język polski, aby porozumiewać się w
tajemnicy przed nim i jego rodzeństwem.
Często można usłyszeć, że szkoła nie uczy czytania dla przyjemności a katorga z nieżyciowymi lekturami szkolnymi (na które w wielu przypadkach jest się za młodym) skutecznie zniechęca do czytania w ogóle. O poezji nie wspomnę, bo tu pojawia się żarówka nad głową z napisem "co autor miał na myśli" i weź tu zgaduje nastolatku, co ten odległy Tobie, wiekowo i mentalnie, facet lub kobieta mieli na myśli. W przypadku twórczości Kereta nie ma takich obaw. Od początku miałem wrażenie, jakbym czytał opowiadania co najmniej rówieśnika albo faceta, który nie ma najmniejszego zamiaru mnie zanudzać, ani pouczać. Po prostu, czytam teksty nieco starszego kolegi, który ma nieco większe doświadczenia i przemyślenia, ma dystans do siebie i świata i chce się tym ze mną podzielić. Wszystko.