6 wrz 2010

Wyprawa na północ

Don't hate me, I'm not special like you

Don't hate me- Porcupine Tree

wyczekiwałem na ciebie jak chłopczyk
na pierwsze wejście do morza, piasek w oczach
otarcia o ostre kamienie, oparzenie meduzy

dotknij mnie szelestnie jak nóż dotyka ciała
nakłuj i wymość zapachem, jestem ciułaczem
skinień, komiwojażerem bez krztyny wstydu

przyłóż głęboko łokieć zbadaj temperaturę
jak ojciec sprawdza kąpiel dla dziecka

w każdym początku zawiera się definicja końca
mówisz, a w ustach w trybie slow-motion
wybucha bezśnieżna zima, marznie jezioro

przytul mnie choć między wierszami
nie jestem nikim wyjątkowym

1 wrz 2010

Jeden wiersz dla Bartka

Bartłomiej Majzel - Torf



1. święty który kroczy - wyciąga z was sny


proces beatyfikacji został wydłużony.
bartuś.miałeś wtedy zieloną kurtkę z wytartymi łokciami
dobrze pamiętam: ciało było oblepione sokiem.
powiedz. co widziałeś w tamtych ludziach?
wiatr? własną świętość?
kochaną kobietę która wyszła pomachać wygasającym światłom?
zobaczyłem ich w tle.
chudych i poplamionych.


kto powiedział że byli bardziej samotni niż ja?
ach jacyż oni byli żywi
naszym życiem ożywieni!


a ten który patrzył w twoją stronę i płakał?
miałeś wtedy spodnie z dziurą wielką jak oddech księżyca.
bo byli jakby z innej gliny wyrzeźbieni.
wypalali ogniska żegnając się z losem
a potem szli w tę słowiańską noc.
blade ciała leżały jak kukły dokoła jeziora.
to tło.wpełzało i szło.
pragnęło być wyraźne.ale było tłem.


2. ja tę ziemię słowami dramatycznie pozmieniam - w biel


świętość bartku jest ciszą. kiedy roczny ptak zapala ogniska.
my się świętością do syta najemy.
będziemy się obżerać.wpychając w usta sól.
bo życie w końcu wycieka.
przez liście do oceanu.nie dotykając nikogo.


niewiarygodne, to wszystko jednak żyje tam gdzie my.
żyje w nas, choć nie za nas.


i jest niewzruszone




Bartłomiej Majzel, Biała Afryka, Biuro Literackie, Wrocław 2006 r.

31 sie 2010

historia niejednej znajomości

i kolejny ze starych "tworów", tak mi się przypomniał...

leżę, pauza w myśleniu
pod potylicą przeczytane listy
nie chcą litościwie wystrzelić

z sufitu kapie historia
niczego nie chcąc nauczyć

bezceremonialnie zalewa sąsiada
jak tania krew i kolorowa wódka

myślenie prowadzi na balkon
balkon sprowadza na ziemię

palenie albo picie
wybór należy do mnie

i ja nie chcę niczego tłumaczyć

30 sie 2010

Kometa Halleya pojawia się raz na 79 lat

I jeszcze jeden ze starszych, przykład mojej "prozy poetyckiej"

Narodziłaś się o porze dżdżu, gdy
nad Warszawą szalała Skandynawia, a korytarze
Uniwersytetu rozświetlały pierwsze jarzeniówki

Jesień 2003. Od nowa-  Marcin Orliński

 odkąd rozróżniam słowa od westchnień
pokątnie piszę o niej apokryfy

ostrzem migawki aparatu Zorka 5
kroiła przestrzeń na czarno- białe płaty
tkanka istnienia- przekonywała krytyków
wskazując palcami żyłki spinające całość

wieczorami w parkach płoszyła ekshibicjonistów
nagrywając ludzkie odgłosy, jak ornitolodzy ptaki

ze szpulowym Grundigiem i mikrofonem
niczym reporterka prowincjonalnej gazety
szukała tego co seriale nazywają życiem

w czasach dzieci- kwiatów nosiła się na czarno
modna wśród kawiarnianej bohemy, dekadentka
połowy stulecia, filozofując pod budką z piwem
potwierdzała pogłoski że duszą ją towarzystwa

lubiła kubańskie cygara, zwijane nocami
na udach studentek UW w suterenie na Śliskiej
włoskie wino na wiśniach i spirytusie
z podwarszawskich Włochów

w stanie wojennym była kobietą z obrazów Fridy 
o surowym spojrzeniu stalinowskiego prokuratora
przyciągana do ziemi mocniej niż inni, zgarbiona
traktowała ją twardo podeszwami ciężkich butów

honorowo oddawała krew, wierząc w ratunek
dla somalijskich dzieci, córeczki
o smutnej twarzy której nie mogła mieć

kanoniczny początek szaleństwa

odtąd zawsze nosiła ciemne okulary
poza nastolatką rodzącą w zapadłej stodole
nigdy nie zrobiła kolorowej fotografii

gwiazdy przepowiedziały jej śmierć z nudów
przestała więc czytać, aby wyostrzyć poznanie
odeszła od debat, słowa ważyła po aptekarsku

teraz zrzuca ostatnią skórę
choć nikt nie oczekuje prawdy

patrzy obiektywem na tysiące śpiących miast
nie podnoszą powiek najwyższych dachów
oczodołami okiennic śledząc drobne kradzieże

jak Antygona grzebie najbliższych
z wysokości dwunastego piętra

6 sie 2010

trwanie

 z cyklu "wyciągamy z mroków stare wiersze..."

zimno, zmysły schładzane jak kawał żelaza podczas kucia
nawet paznokcie nie chcą rosnąć, nie ma się do czego przyczepić
w dziurce od klucza zgrzyt daleki jak przesuwanych kontynentów
kontenerów na śmieci, pociągniemy ten wózek do kolejnej dekady
z komputerami kwantowymi i telepatią w każdym domu
na ekranie garbaty Adonis podgląda nastolatkę z biustem 75D
jakie to nienaturalne - stwierdzasz, wychodząc po angielsku

zdania są podzielone, mieszkanie wspólne
czekam na wypowiedzenie, kilku zdań złożonych