I jeszcze jeden ze starszych, przykład mojej "prozy poetyckiej"
Narodziłaś się o porze dżdżu, gdy
nad Warszawą szalała Skandynawia, a korytarze
Uniwersytetu rozświetlały pierwsze jarzeniówki
Jesień 2003. Od nowa- Marcin Orliński
odkąd rozróżniam słowa od westchnień
pokątnie piszę o niej apokryfy
ostrzem migawki aparatu Zorka 5
kroiła przestrzeń na czarno- białe płaty
tkanka istnienia- przekonywała krytyków
wskazując palcami żyłki spinające całość
wieczorami w parkach płoszyła ekshibicjonistów
nagrywając ludzkie odgłosy, jak ornitolodzy ptaki
ze szpulowym Grundigiem i mikrofonem
niczym reporterka prowincjonalnej gazety
szukała tego co seriale nazywają życiem
w czasach dzieci- kwiatów nosiła się na czarno
modna wśród kawiarnianej bohemy, dekadentka
połowy stulecia, filozofując pod budką z piwem
potwierdzała pogłoski że duszą ją towarzystwa
lubiła kubańskie cygara, zwijane nocami
na udach studentek UW w suterenie na Śliskiej
włoskie wino na wiśniach i spirytusie
z podwarszawskich Włochów
w stanie wojennym była kobietą z obrazów Fridy
o surowym spojrzeniu stalinowskiego prokuratora
przyciągana do ziemi mocniej niż inni, zgarbiona
traktowała ją twardo podeszwami ciężkich butów
honorowo oddawała krew, wierząc w ratunek
dla somalijskich dzieci, córeczki
o smutnej twarzy której nie mogła mieć
kanoniczny początek szaleństwa
odtąd zawsze nosiła ciemne okulary
poza nastolatką rodzącą w zapadłej stodole
nigdy nie zrobiła kolorowej fotografii
gwiazdy przepowiedziały jej śmierć z nudów
przestała więc czytać, aby wyostrzyć poznanie
odeszła od debat, słowa ważyła po aptekarsku
teraz zrzuca ostatnią skórę
choć nikt nie oczekuje prawdy
patrzy obiektywem na tysiące śpiących miast
nie podnoszą powiek najwyższych dachów
oczodołami okiennic śledząc drobne kradzieże
jak Antygona grzebie najbliższych
z wysokości dwunastego piętra